środa, 16 grudnia 2015

Rozdział V

15:07, 28 grudnia 2016, Oberstdorf

   - Jeszcze raz. Co ci odpierdoliło żeby to zrobić? – zapytał zbulwersowany Kraft.
Milczenie.
- Dobra, spróbuję jeszcze inaczej – dodał, kładąc dłoń na ramieniu Hayböcka. – Nie wiem, jak się wtedy czułeś, nie wiem, co tobą wtedy kierowało, ale wiem jedno na pewno – zrobił krótką przerwę na głęboki oddech – jesteś głupi. – Walnął pięścią w ramię Michaela.
- W tym momencie wspiąłeś się na wyżyny inteligencji, wymyślając tak niewiarygodnie kreatywną obelgę – powiedział Michi, wkładając ręce do kieszeni rozpiętej kurtki. – A teraz pozwól, że pójdę sobie na górę skoczni. Jakbyś nie wiedział, to chciałbym...
- W dupie mam to, czy ty czegoś chcesz, czy nie! – warknął Stefan, przypierając Hayböcka mocniej do zimnej betonowej ściany budynku. – Nie zawaham ci się przypieprzyć jeśli będziesz tak dłużej milczał.
Michi wyciągnął ręce z kieszeni. Kierując wzrok wszędzie, byle nie na twarz Krafta przygryzł nerwowo policzek od środka. Opierając cały ciężar ciała na lewej nodze oderwał się od ściany. Po chwili zamknął oczy, po czym natychmiast je otworzył, przeszywając Stefana zimnym, pełnym opanowania spojrzeniem.
- Byłem tam przed tobą – westchnął cicho. – Leżał tam na podłodze cały we... we... krwi. Był przykryty moją nartą. Wziąłem ją i po prostu jak skończony debil wyczyściłem ją.
- Perfekcyjna pani domu się znalazła! 
- Tak wiem... Oprócz narty była też karteczka. Wystraszyłem się jej – wzdrygnął się, mrużąc oczy.
- No proszę! Tutaj lata 240 metrów na mamutach, sto kilometrów na godzinę, a gdzie indziej boi się zwykłej karteczki! Trzymanie mnie, bo się zaraz wywalę ze śmiechu! – powiedział kładąc obie dłonie na kark. Po chwili odsunął się od kolegi z drużyny i z sarkastycznym uśmiechem na twarzy klepnął go po twarzy. – Oj, ty głupi! Chyba zaczynasz powoli wariować na starość!
- ,,Śmierć. Piękne słowo. I takie praktyczne...”
- Ej, co ci odpieprza?! – syknął Stefan, opierając dłoń o ścianę obok głowy Michiego. Drugą rękę położył na biodrze, kręcąc nerwowo kciukiem.
- „...waszej sytuacji. Każdy skok, to krok do śmierci." – dokończył Hayböck. – To było na tej kartce. Dokładnie to! – Przybliżył twarz do przyjaciela. – Zadowolony z siebie? Tak nie mogłeś się tego doczekać. Powiedziałem ci. A teraz daj mi spokój – szepnął z jadem w głosie. – Myślisz, że czemu wziąłem nogi za pas? Myślisz, że czemu zrobiłem to, co zrobiłem? Spanikowałem. Ciebie by nie przeraziło coś takiego? Choćby instynktownie? – zapytał, po czym widząc zimne przerażone spojrzenie Krafta zaśmiał się cicho. – Też cię kocham, Stefi. 
Klepiąc Krafta po policzku usłyszał donośny gwizd za swoimi plecami. Natychmiast odwrócił się w tamtą stronę i z irytacją wyraźnie malującą się na jego twarzy stwierdził, że to albo Gregor, albo łudząco podobny facet, będący psychofanem Krafta. 
Od razu wykluczył drugą opcję. Nikt nie może być fanem Krafta.
Chyba, że rzeczywiście jest psychicznie chory.
- Nie musicie sobie przerywać potajemnej randki, gołąbeczki. Tylko pozwólcie, że popatrzę, jak się całujecie na pożegnanie – zakpił Schlierenzauer.
Sami zainteresowani przewrócili zgodnie oczami. Po chwili spojrzeli na siebie i udając zakochaną parę cmoknęli się czułe w policzki.
- Idź, tygrysie. Ktoś musi wygrać te zawody – rzucił Stefan udając słodki dziewczęcy głosik. Nie zwlekając długo pomachał Hayböckowi na odchodne.
Michi westchnął kręcąc głową, po czym podniósł narty, kładąc je sobie na ramieniu. Kiedy był kilka kroków dalej usłyszał cichy głos Gregora:
- Wy to jednak rzeczywiście jesteście popieprzeni do reszty.
I to jak, dodał w myślach Michael.

Jadąc wyciągiem na górę skoczni Schattenberg-schanze Michi cały czas próbował wypędzić z głowy widok kończyn porozrzucanych w nieskładnej pozycji na podłodze, pływających w kałuży czerwieni. I na dodatek ta kartka.
- Uspokój się, uspokój się, uspokój... – powtarzał w kółko jak mantrę.
Spojrzał na swój numer startowy. Dwie liczby tańczyły na plastronie tak jakby miały gdzieś fakt, że życie wokół potrafi sprawić, że człowiek ni z tego, ni z owego nagle umiera. Że zostaje zamordowany. Że Turniej Czterech Skoczni nie będzie taki sam, choćby miał wygrać Austriak. I choćby świat potrafił cofnąć to, co dzisiaj już miało miejsce i potrafił ominąć to, co ma się oficjalnie rozpocząć za godzinę – nic nie będzie takie samo.
Cały czas patrząc się na plastron zsiadł z krzesełka i wziął narty na ramię. 
Pięć-dziewięć. Pięćdziesiąt dziewięć.
W klasyfikacji generalnej zajmował odległe dwunaste miejsce. Odległe jak odległe, ale patrząc wstecz powinien dalej ciągnąć swą passę. Wszyscy mu to mówili. Ale on był zadowolony, że zasłużył na chociaż tyle. 
Sto czterdzieści sześć punktów.
Tylko tyle zdołał uzyskać w tym sezonie. I nie czuł, aby mógł poprawić swoją sytuację w najbliższym czasie.

- Czemu żeś mi nie powiedział? Mi: twojemu najlepszemu kumplowi jaki kiedykolwiek miał okazję stanąć na tym popieprzonym świecie? – dopytywał się cały czas Żyła, tak jakby zwiększanie częstotliwości zadawania pytań miała wydusić z Maćka jakąkolwiek odpowiedź.
- Nie wiedziałem – odparł po raz setny Kot.
- Ta, jasne! Nie wiedziałem... – burknął Piotrek, po czym w charakterystyczny dla siebie sposób zaczął się śmiać. – No, dobra. Idź se wreszcie skoczyć, he he he!
Maciek przewrócił oczami. 
Po chwili wyszedł z ciepłego pomieszczenia i zapinając kask ruszył w kierunku swoich nart opartych o ścianę. Kiedy stanął przed nimi wziął głęboki wdech i podniósł dwie deski, kładąc je sobie na ramieniu. 
Bez chwili zastanowienia zaczął powoli schodzić w dół po stromych schodach, przyglądając się uważnie czubkom swoich butów. W jego głowie panował chaos, zamęt. Skup się, upominał się notorycznie. Jednak myśli krążyły w jego głowie z każdą chwilą coraz bardziej chaotycznie. Wszystko zlewało się w jedność. Tonął w swoim własnym umyśle. A kiedy wydostawał się na wierzch swojej świadomości, wir ponownie zmuszał go do wgłębienia się jeszcze bardziej w niepokojące myśli.
- Hej! Ziemia do Kota! – rozległ się rozpaczliwy szept Kennetha Gangnesa. – Żyjesz jeszcze? – zapytał patrząc w niewidome oczy Maćka. Po chwili klepnął go w policzek. 
- Co? Co? – zapytał Kot kręcąc głową. 
- Nic – odrzekł Norweg, wzruszając ramionami. – Nie Byłem pewien, czy żyjesz.
- Ale teraz już masz pewność, że tak? 
Gangnes skinął tylko głową, po czym biorąc oparte o barierkę narty zszedł na dół, bliżej belki startowej.
Nie minęło pięć minut, kiedy nadeszła pora na skok Maćka. Pewnymi ruchami dłoni zapiął narty, a po chwili usiadł na skraju belki wsuwając się na nią powoli. Zerknął jeszcze na zapięcia nart i natychmiast przekierował swój wzrok na gniazdo trenerskie. Białą flaga w rękach trenera Kruczka powiewała spokojnie na wietrze. 
Pięć sekund.
Dziesięć sekund.
Machnięcie flagą.
Kot oderwał się od belki zostawiając ją daleko w tyle, i ruszył w dół rozbiegu z zawrotną prędkością. Sunąc w dół już nie myślał. Liczyła się tylko chwila. Chwila wybicia. Chwila przejścia do lotu. Chwila lądowania. Jedynie pięć sekund i po wszystkim. Zero myśli. Zero problemów. Jedynie skok. Najlepiej daleki.
Moment wybicia nastąpił błyskawicznie. Trafił idealnie w próg, a ten w podzięce oddał mu dobrą energię. Kot nabierając wysokości słyszał szum wiatru, z którym mijał się po drodze, przecinając powietrze, lecąc kilka metrów nad ziemią.
Wiatr pod narty.
Już wydawało się, że to będzie skok idealny, daleki, dający nadzieje na przyszłe skoki, kiedy nagle Maciek usłyszał jakiś dziwny dźwięk. Szaleńczy, obłąkany pisk. Jego koncentracja uciekła w kompletnie innym kierunku, niż powinna. Gwałtowny podmuch wiatru sprawił, że skoczek gwałtownie zachwiał się, falując nartami na wszystkie strony. Zamachał rękami wokół siebie, starając się powrócić do stanu równowagi. Wiatr jednak nie ustępował i uderzając całą swoją mocą w Maćka spowodował, że ten popełnił ogromny błąd – zgiął lewe kolano. Koniec narty przymocowanej do zgiętej nogi natychmiast poderwał się do góry i zawodnik runął w dół.
W gardle Kota utkwił krzyk, nie mogący się wydostać na światło dzienne.
Ostatnią rzeczą, jaką widział w pełni świadomości była żółta tabliczka z napisem „64”. Metr, na którym spadł. Metr, na którym zakołatało mu w głowie, odbierając ostrość widzenia. Zanim zdążył wyhamować na zeskoku, jego świadomość odpłynęła gdzieś daleko, zostawiając Maćka w stanie nieprzytomności.

Mężczyzna w niebieskiej kurtce schował niewielki pilot do wewnętrznej kieszeni kurtki, podziwiając bezwładnie osuwające się w dół po zeskoku ciało. Nieśmiały uśmiech wkradł mu się na twarz: było coraz lepiej.

Winda zmierzała powoli ku górze. Lampy umieszczone na suficie świeciły mocnym, jasnym światłem. Wszystko wokół wydawało się być białe. Nieliczne kolorowe plamki tańczyły wśród blasku jarzeniówek. Ciche pomrukiwanie wydawane przez liny odpowiedzialne za ruch windy zapanowało nad każdymi innymi dźwiękami. Drzewa stojące w szeregu tuż za szklanym szybem windy sprawiały wrażenie, jakby opadały powoli w dół.
Kamil oparty o ścianę windy westchnął cicho, przerywając tyradę lin. Będąc w połowie drogi na górę zaczął delikatnie podrygiwać, uniemożliwiając swoim mięśniom ostygnięcie. Po chwili oparł narty o róg niewielkiego pomieszczenia, po czym złapał się za poprzeczny drążek, przymocowany do oszklonej ściany. Trzymając go mocno zaczął kręcić biodrami, nie odrywając stóp od podłogi.
Jego wzrok skupiony do tej pory na własnych stopach nagle powędrował w kierunku niewyraźnych zarysów swojej sylwetki, odbijającej się od szklanej tafli. Spojrzał na swoją twarz, przygryzając przy tym wargę. Nieświadomie wstrzymał oddech, po czym natychmiast wypuścił powietrze ustami. Wyprostował się dumnie, gładząc prawy rękaw czarnego dresu, który miał założony na kombinezon. 
Wszyscy na niego liczyli. Nie było mowy o tym, aby mógł podejść do tego Turnieju tak jak do wszystkich innych. Po raz pierwszy od dawna był wymieniany w gronie faworytów do sięgnięcia po najwyższe trofeum. Po Złotego Orła. 
Każda biało-czerwona flaga, powiewająca delikatnie na trybunach była z jednej strony niczym błogosławieństwo: przypominała o tym, że kibice zawsze będą ze swoimi rodakami, że zawsze będą dopingować swoim zawodnikom, choćby sezon nie był najlepszy; w wygranej i przegranej, w upadkach i sukcesach.
Z drugiej strony każda ta flaga wyrażała nadzieje. Nadzieje, które nieraz były ogromne, zbyt wielkie, aby można było je zmienić w rzeczywistość. 
Po chwili Stoch ugryzł się w wewnętrzną część policzka i błyskawicznie odwrócił wzrok. Nie myśl o tym tyle!, upominał się w myślach.
Nagle winda się zatrzymała. Kamil puścił zimny metalowy drążek, i natychmiast wziął narty do rąk, kładąc je sobie na ramieniu. Powolnym krokiem wyszedł z windy, cały czas patrząc na swoje białe buty z czerwonymi ornamentami. Kiedy popchnął drzwi prowadzące do ciepłego pomieszczenia, gdzie skoczkowie czekali na swój skok, podniósł na moment wzrok, aby spojrzeć na zegar wiszący na przeciwległej ścianie.
15:41.
Oparł narty o ścianę i usiadł na pierwszym wolnym miejscu. Zamknął oczy, po czym zaczął delikatnie trzeć nasadę nosa. 
Chwilę później otworzył szeroko oczy, rozprostowując przy tym nogi. Wyciągnął je jak najdalej od siebie, pozwalając sobie na to, aby zsunąć się na krawędź krzesła. Obiema dłońmi złapał za brzegi stołka i napiął mięśnie rąk. 

Pięć minut później wyszedł z ciepłego pomieszczenia i ruszył w kierunku belki startowej, powoli pokonując każdy stopień schodów.
Kiedy zostało przed nim tylko trzech zawodników rozpiął zamek błyskawiczny jednoczęściowego dresu i zrzucił go z siebie, poprawiając plastron startowy, który nieco się przekręcił. Wysoki numer widniejący na nim idealnie oddawał sytuację Stocha – potwierdzał jego wysoką, dobrą formę. 
W każdym razie: tak mówili wszyscy kibice i cały sztab szkoleniowy.
Po pierwszym periodzie tego sezonu zajmował trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej. Na jego koncie wylądowało już czterysta sześćdziesiąt osiem punktów. Niby dobrze. Ale zawsze mogłoby być znacznie lepiej. Do tej pory stawał na podium aż pięciokrotnie, w czym zaliczył jedną wygraną. W Engelbergu.
Zanim się obejrzał nastała jego kolej, aby oddać skok treningowy. Natychmiast wszedł na belkę startową, skupiając się na zimnie przenikającym przez jego palce, kiedy dotykał srebrnego metalu,  i w momencie zapalenia się zielonego światełka od razu ruszył w dół rozbiegu. 
Z wybiciem trafił idealnie.
Następnie przeszedł do fazy lotu i po kilku sekundach przebytych w powietrzu wylądował w zgrabnym telemarku. Tuż po wylądowaniu uniósł tryumfatorsko pięść do góry, nie mogąc powstrzymać szczęścia, które napełniło go po tym skoku.
Kiedy wyhamował tuż przed bandą obwieszoną reklamami, spojrzał na tablicę podającą wyniki. Widząc swój rezultat uśmiech wkradł mu się na twarz, rozjaśniając ją jak księżyc nocne niebo.
Sto trzydzieści pięć metrów.
Odpiął wiązania i, zanim przeszedł przez czerwoną bramkę, pomachał wszystkim kibicom na trybunach. Trzymając narty w prawej dłoni, lewą zdjął gogle i przejrzał się wokół siebie.
Zaczynał zapadać zmrok. Niebo wydawało się mienić barwami. Różowe pasy owijały się wokół białych chmur, które z każdą chwilą zaczynały tracić swoją ostrość, wystrzępiając swoje krawędzie. Pomarańczowe smugi tworzyły niezwykłe kształty wokół błyszczącej złocistej kuli, jaką było słońce. A wszystko to wydawało się jakby pływać po roztaczającym się wszędzie delikatnym błękicie, falującym w niektórych miejscach w innych odcieniach. Słońce spływało coraz niżej. Światła reflektorów rozmieszczonych wzdłuż całego obiektu Schattenberg-schanze zaczynały powoli wypierać ostatnie promyki słońca swoim jasnym białym światłem.
Kamil zachwycając się piękną scenerią rozciągającą się nad Oberstdorfem, usiadł na ławeczce, leniwie ściągając buty. Po kilku sekundach jeden z jego kolegów z drużyny dostarczył mu plecak. Stoch wziął go i posadził obok siebie na ziemi, po czym stwierdzając, że ten, który przyniósł mu plecak cały czas stoi obok niego, wywiercając mu wzrokiem dziurę w ramieniu podniósł wzrok, wysyłając przy tym wargi.
- No nareszcie! Już myślałem, że masz mnie w dupie! – powiedział Janek, rozkładając ręce na boki.
- No widzisz! Ja mam ciebie w dupie, a ty masz tam luz – prychnął Kamil, powracając do zmieniania obuwia. 
Janek mruknął coś pod nosem.
- Po co zaszczyciłeś mnie swoją obecnością? – odezwała się ponownie Stoch.
- No bo ten... Ty jeszcze nie słyszałeś, bo niby skąd, a tutaj się tyle wydarzyło, że to jest... nie do opisania. Bo wiesz...
- Do rzeczy! – przerwał mu Kamil.
- Maciek miał wypadek – powiedział cicho Ziobro. – Wywalił się podczas skoku. I to z dosyć dużej wysokości.
- Czekaj... Co?! – Kamil wstał na równe nogi, piorunując wzrokiem kolegę z drużyny. – Co się stało? To przez wiatr, czy jak?
- Stracił panowanie w locie i się wypieprzył. Potem stracił przytomność, ale kilka minut temu wrócił do świata żywych. Podobno mówił coś o jakimś przerażającym piski, który nagle zaczął wyć, jak był w powietrzu. – Wzruszył obojętnie ramionami. – Chyba doznał jakiegoś szoku.
Stoch pokręcił głową, ponownie siadając na ławce.
- A mówił coś więcej o tym pisku? Mówił skąd się wydobył?
- Podobno z kasku. Widać, że chyba gdzieś za daleko odpłynął, jak był nieprzytomny – Janek przewrócił oczami.
Kamil skinął powoli głową, ściągając przy tym kask, a zaraz po nim gogle. W tym samym momencie Ziobro odwracając się na pięcie ruszył tam, skąd przyszedł.
,,Każdy skok, to krok do śmierci."
Niewielka karteczka, która spadła z nart Stocha, gdy je zabierał z półki zaczynała się z każdą chwilą coraz bardziej wyostrzać, tak jakby leżała w tym momencie tuż przed nim. Po raz pierwszy od tamtej chwili, kiedy ją znalazł, zaczął brać jej treść na poważnie. W końcu ten ktoś, kto zostawił tam tę wiadomość mógł zrobić coś z kaskiem Maćka.
I kto wie, co zrobił że sprzętem każdego z polskich zawodników.

~~~

Ha ha! Udało mi się napisać rozdział w... Cztery dni! To jest mój cholerny życiowy sukces!
Dobra, a teraz na poważnie.
No więc ciąg dalszy feralnego Turnieju już wkrótce, a nawiązując do tego rozdziału: nie wiem czemu, ale jestem z niego dumna. (Ktoś mi wytłumaczy czemu tak może być?)
Przy okazji zorientowała się, że tu już piąty rozdział, a ją dalej przy godzinie 15, więc trzeba było trochę przyspieszyć akcję, bo w takim tempie, to ją bym chyba musiała napisać z tysiąc tych rozdziałów...
W każdym razie dziękuję za przeczytanie i proszę o zestawianie komentarzy. W końcu działają na mnie bardzo motywująco!
Pozdrawiam!!! :*

9 komentarzy:

  1. matko, jakie napięcie! po tym co stało się Maćkowi czytając o skoku Kamila modliłam się, aby i on nie doznał upadku, co się opłaciło na całe szczęście :P ale zaczyna się dziać!
    i ja czekam na więcej!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Buahahhaha!!! Taka wredna ja, powodująca upadki i morderstwa!!!
      Dziękuję za komentarz :) i pozdrawiam :*

      Usuń
  2. świetny rozdział kiedy kolejny

    OdpowiedzUsuń
  3. Genialnie! W sumie to nie wiem czy mam się cieszyć czy bać, w końcu "Każdy skok, to krok do śmierci"... Ugh, mam nadzieję, że Maćkowi nic się poważnego nie stanie. Wiem, to kryminał, zwłoki są na porządku dziennym, ale serduszko mi się kraje na myśl, że Kocur nagle straci wszystkie swoje dziewięć żyć :(
    Czekam na kolejny :)
    Pozdrawiam i weny życzę! :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :D
      No cóż... Jak narazie to nie ma mnie za co chwalić. Jak na kryminał to do tej pory to powinnam wysadzić ich wszystkich w powietrze, a ja taka miła jestem, że oszczędzam te wszystkie życia.
      Jeśli chodzi o Kota: pożyjemy, zobaczymy...

      Usuń
  4. Jsstem i ja. Wrócę jutro ;)
    A teraz napiszę Ci tyle, że zadziwiasz mnie =)
    Nie spodziewałam sie rozdziału tak prędko i po prostu nie wyrabiam się
    Ola

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo dobry rozdział! I nie dziwie ci się że jesteś z niego dumna ;)
    Mam jedną prośbę nie uśmiercaj Kotka =)
    Ani Austriaków, a z resztą skoczków rób co chcesz =D
    Ty masz taki talent... no zazdroszczę!
    Piszesz genialnie, praktycznie bez błędów choć zdarzają się językowe ;)
    Co to był za pisk? Ojjj biedny ten Kot.
    Czekam na śmierć w kolejnym rozdziale.
    Nie ukrywam opowiadanie jest ciekawe i mam duże oczekiwania, więc nie zmarnuj swego talentu, i pisz regularnie ;)
    Pozdrawiam, weny życzę
    Ola

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, dziękuję, dziękuję :* !
      Na temat uśmiercania powiem tyle, że to zależy od mojego nastroju. Jeśli będę zła to uśmiercę każdego, kto przyjdzie mi do głowy :'D
      Błędy językowe... Nie chcę się jakoś specjalnie usprawiedliwiać, ale powiem tak: mój niedorąbany tablet zmienia mi wszystkie słowa tak, jak mu się podoba i nieraz wyprawia takie cuda, że głowa odpada...
      Jeszcze raz dziękuję i też pozdrawiam!!!

      Usuń