14:46, 28 grudnia 2016, Oberstdorf
Mężczyzna w czarnym płaszczu i szarym kapeluszu szedł szybkim krokiem po skrzypiącym śniegu. Otaczające go ze wszystkich stron ciemne pnie drzew zdawały mu się zlewać w jedność. Las wydawał się nie mieć końca.
Po kilkunastu minutach marszu przystanął. Rozdzierające uszy wycie syren policyjnych było coraz głośniejsze, radiowozy zbliżały się. Załatwiacz wytarł ubrudzone czerwoną mazią dłonie o płaszcz, po czym z rozentuzjazmowaniem wdychał słodką woń krwi, która wynosiła się wokół niego. Stłumiony strzał dudnił mu cały czas w głowie. Westchnął cicho, spoglądając na zegarek. Łatwo poszło. Za łatwo. Zdjął kaptur z głowy i rozglądnął się wokół.
Czysto.
Nie zastanawiając się nad niczym, ruszył przed siebie, robiąc slalom między licznymi drzewami. Po kilkunastu sekundach przed jego oczami ukazała się czarną niewielka furgonetka. Z uśmiechem błądzącym w kącikach ust ruszył w stronę pojazdu.
Przechodząc obok lewego tylnego koła schylił się, kładąc dłoń na błotniku. Przesuwając po nim powoli dłonią natknął się na niewielką wypukłość zaklejoną taśmą. Opuszkiem palca znalazł krawędź taśmy, po czym zamaszystym ruchem oderwał ją od błotnika. Z uśmiechem na ustach odkleił kluczyki od grubej warstwy srebrnej taśmy. Załatwiacz podniósł się, otrzepując spodnie ze śniegu, i wkładając kluczyk do zamka drzwi kierowcy zamknął na moment oczy.
Podmiot numer jeden – wyeliminowany.
Otrząsnął się natychmiast. Nie mógł popaść w zadumę. Jeszcze nie teraz. Jego misja się dopiero zaczęła.
Rozglądnął się przez moment czy nikt go nie obserwuje, i przekręcając kluczyk, nacisnął klamkę. Drzwi otwarły się z cichym trzaskiem. Załatwiacz wsiadł do środka, po czym zatrzasnął za sobą drzwi. Echo zderzenia metalu o metal rozeszło się w jego uszach jak trzask łamanych kości. Wziął głęboki wdech, na chwilę napinające wszystkie mięśnie ciała. Zamknął na moment oczy.
Jego umysł zalała fala krzyku i przerażenia malejącego się na twarzy mężczyzny, który teraz leży na podłodze, pływając w kałuży własnej krwi. Cichy dźwięk kuli wchodzącej w ciało ofiary było lekiem na pragnące przelanej krwi serce Załatwiacza. Bezradne ciało opadające na ziemię zamarłe w bezruchu wydawało się być pierwszym krokiem w stronę tryumfu, jakim miało być wykonanie zadania. Tu już nie liczył się Hans. Tu już nie liczyły się pieniądze.
Chodziło o dumę.
O dumę miażdżącą wszystko co wokół. Która trzaskała wszelką moralność na drobne kawałeczki. Która nie pozwalała cofnąć się przed niczym.
Załatwiacz natychmiast otworzył przekrwione oczy. Jego lewy kącik ust uniósł się delikatnie do góry, przechylając wąską linię czarnych wąsów. Po chwili przeszedł między fotelami na tył niewielkiej czarnej furgonetki i usiadł ociężale obok wielkiej czarnej torby. Spojrzał na nią, znacząco unosząc brwi.
Zamaszystym ruchem ręki rozpiął swój czarny płaszcz i zrzucił go z ramion. Po chwili położył sobie torbę na kolanach i zaczął w niej grzebać, wertując jej zawartość. Z uśmiechem na twarzy wyciągnął z jej wnętrza nową broń. Powolnymi ruchami ręki zaczął nią zakreślać w powietrzu kółka. Pistolet promieniował pewnym blaskiem, odbijając od siebie wszelkie światło, jakie na niego padało.
Załatwiacz podniósł spluwę do ust i ucałował jej wylot, muskając ją delikatnie wargami. Spoglądając na broń ze smutkiem w oczach, odłożył ją na bok.
Szybko powrócił do przeczesywania wszystkim kieszeni torby, wyciągając jej zawartość i składając wszystko na podłodze pojazdu. Z uznaniem malejącym się na twarzy stwierdził, że dostał wszystko to, co chciał.
- Brawo Hans. Dobra robota – szepnął sam do siebie.
Jego uwagę przykuł elegancki czarny garnitur, który, nie zastanawiając się nad tym długo, założył. Zawiązując czerwony krawat przypomniał sobie ostatnie słowa ofiary. Słowa, które były niczym, które były czymś, co na zawsze zniknęło z powierzchni ziemi i nic nie może już tego zmienić. Tylko on miał ten swego rodzaju zaszczyt usłyszeć jego ostanie słowa.
„Zgnijesz w piekle.”
W piekle nie ma miejsca dla kogoś tak dobrego, jak ja. Będę tym, który będzie dyktował innym, gdzie mają trafić...
Nagle zimne powietrze zalegające w furgonetce przeciął przeraźliwe syk.
Telefon.
Załatwiacz sięgnął do kieszeni płaszcza, który przed kilkoma chwilami zrzucił z ramion, i wyciągnął z niego czarnego iPhone. Wyświetlający się na ekranie numer, ciąg kilku cyfr wyrwał go z rozmyślań. Skup się, karcił się Załatwiacz.
- Dobra robota – zaczął Hans. – Naprawdę nie wpadłbym na taki pomysł. W końcu nie powiedziałem ci, że chcę, abyś zrobił coś takiego, co odbije się na całym tym popieprzonym świecie! – podniósł głos Hans.
- Spokojnie. Wszystko pod kontrolą. Wiem co robię. Na razie idę małymi kroczkami. To dopiero początek – Załatwiacz chrząknął – ją się rozkręcam.
- To rozkręcam się szybciej, bo pieniądze płyną na twoje konto, a jakoś niezbyt ci się spieszy, aby wykonać to, czego warte są te kwoty! Jeżeli mam marnować swoje środki na twoje praktycznie nic nierobienie to...
- Mówiłem ci. Rozkręcam się. Najpierw chcę ich zapoznać z tym, co ich czeka. To, co będzie nagłaśniała telewizja będzie w tym wszystkim najciekawsze. Te wszystkie intrygi, jakie uknują. Spekulacje, co będzie dalej. Niekończące się materiały filmowe o zamachowcach, którzy zniszczą im ten pieprzony turniej... To będzie niezwykłe. Przy okazji bardzo dużo pomysłów mi podsuną.
Zapadła elektryzująca cisza. Napięcie po drugiej stronie słuchawki dało się aż wyczuć.
- Dobrze – podjął w końcu Hans. Chrząknął. – Masz tydzień – powiedział, po czym się rozłączył.
- Co jest? – powiedział zniecierpliwiony Kot, czekający na swój skok. Stał na zewnątrz, na schodach prowadzących w dół, aż do belki startowej, iskrzącej się w blasku słońca.
Co jakiś czas podrygiwał niespokojnie.
Samochody policyjne podjeżdżały pod skocznię. Rozdzierające powietrze syreny, świecące na dachach wozów, wydawały się nie mieć końca.
Maciek westchnął cicho, patrząc na spektakl rozgrywający się na dole.
Grupa ludzi.
W czerwonych kurtkach.
Krótkofalówki.
Srebrny worek na noszach.
Worek na zwłoki.
Przygryzając nerwowo dolną wargę, zszedł kilka stopni niżej, aby mieć nieco lepszy widok. Wciąż nie mógł uwierzyć w to, co widział. Mrużąc oczy coraz bardziej nie mógł pozbyć się tego wrażenia, że worek na zwłoki został wykorzystany właśnie w tym celu, do jakiego został stworzony.
Przed oczami stanął mu widok bezwładnego ciała, o oczach pustych, bez wyrazu. Bez twarzy.
Natychmiast wyrzucił z głowy ten widok. Nie mógł się teraz zadręczać czymś takim. Nie przed skokiem.
Po chwili metr od niego przemknęła sylwetka człowieka. Obrócił głowę w kierunku zawodnika zmierzającego ku górze. Był cały roztrzęsiony. Albo zły.
- Przepraszam państwa za drobną przerwę w treningu, ale wydarzył się nagły incydent. Prosimy się nie martwić. Za pięć minu... Za dziesięć minut trening zostanie wznowiony. – Głośny głos spikera przeciął powietrze niczym sztylet. Niemiecki akcent sprawił, że słowa wydały się być puste. Bez wyrazu.
Po kilku sekundach wiadomość powtórzono, tym razem po angielsku.
Maciek wzruszając ramionami ruszył ku górze.
Kiedy wchodził do pomieszczenia, gdzie oprócz niego znajdował się jeszcze tuzin zawodników poczuł na ramionach dłoń, wpijającą się w jego obojczyk i łopatkę. Obrócił się w stronę właściciela dłoni. Z uśmiechem na twarzy stwierdził, że tuż przed stoi Piotrek.
- Co jest? – zapytał Żyła, próbując zamaskować uśmiech na twarzy.
Maćkowi zrzedła mina.
- Przerwa. Nie słyszałeś? – odpowiedział pytaniem na pytanie. – A ty co tu niby robisz? W porównaniu do mnie ten sezon ci jakoś idzie.
- Nie ciężko być lepszym od kogoś, kto jest cholernym buloklepem, he he.
Maciek przywracając poirytowany oczami, dał Piotrkowi pstryczka w ucho. Żyła udając oburzenie usiadł na jedynym wolnym miejscu, zakładając ręce na piersi. Po chwili skrzyżował nogi w kostkach i założył gogle z ciemną szybką na oczy.
Cały on, pomyślał Maciek.
Do ciepłego pomieszczenia zaczęli wchodzić kolejni zawodnicy. Na twarzy każdego z nich malował się zdziwienie. Byli zdezorientowani.
Pierwsze pięć minut minęło szybko. Następne pięć powoli zaczynało się ciągnąć w nieskończoność. Zegar na ścianie tykał powoli, nadając dziwny rytm wszystkim zawodnikom. Każdy z nich nerwowo to opierał się o krzesło, to odgrywał plecy, kładąc łokcie na kolanach. Niektórzy – ci, którzy stali – robili przysiady albo skłony.
Żadna informacja dotyczącą wznowienia treningu nie nadchodziła. Ciepło, wydobywające się z grzejników z każdą chwilą zaczynało gęstnieć, dusząc zawodników swoją skrytą nerwowością.
Kiedy minęło już piętnaście minut, odkąd komentator podał komunikat, do pomieszczenia wtargnął mężczyzna z krótkofalówką w dłoni.
- O 15:05 macie stawić się na rozbiegu. Wtedy trening będzie kontynuowany – obwieścił po angielsku. – W wiosce nastąpił mały incydent.
- Kto? – rozległ się cichy głos. Dopiero po chwili dotarło do Maćka, że to z jego ust wydobył się pytanie.
- Co: kto? – zapytał zdezorientowany mężczyzna.
- Kogo nieśli w tym worku? Na zwłoki?
W pomieszczeniu zapanowała ponownie cisza. Wszystkie pary oczu skierowały się na Kota. Mężczyzna z krótkofalówką westchnął cicho, przerzucając swój wzrok z Maćka na siedzących kilka metrów od niego Fettnera i Poppingera.
- Serwismena– powiedział po kilku pełnych napięcia sekundach.
- Którego? – wtrącił się niepewnie Tande.
Mężczyzna wahał się chwilę, jakby ważył słowa, które zaraz miały splamić świat wokół niewinną krwią. Po chwili wydusił z siebie tylko jedno słowo. Nazwę tylko jednego kraju.
- Austria – szepnął, tak jakby chciał ukryć ból kryjący się w tym jednym, krótkim słowie. Zaraz po tym wyszedł, jak gdyby nigdy nic.
~~~
Uff... Tak długo musieliście czekać na coś tak... Krótkiego... I beznadzienego. No ale jak wszystkim wiadomo: zaczęła się szkoła (pomińmy fakt, że zaczęła się ponad 3 miesiące temu). Miałam tyle nauki, że nie wyrabiałam...
Ale coś mnie natchnęło, żebym tego nie porzuciła, tego bloga oczywiście. A tym czymś była książka, ktorą niedawno przeczytałam. Teraz nawet nie wiem, która to była. Drugim zaś powodem było rozpoczęcie sezonu i beznadziejne zawody w Lille. Tia...
Mniejsza z tym!
Jedziemy z tym koksem! Obiecuję, że będę klasyczną morderczynią z piórem w ręce i będę siać tu trupem ostro! :'D
Ale na poważnie: będę się starać teraz pisać regularnie i dobrze. W sensie: językowo i żeby było ciekawie.
Życzcie mi powodzenia, a ją życzę powodzenia wam! Musicie w końcu jakoś wytrzymać ze mną! Osobą, która raz pisze, że rozdział będzie za dwa dni, tak, tak. A rzeczywiście wychodzi za dwa miesiące...
Bajoooo :*
Jest kilka minut po północy, a ja czytam Twoje opowiadanie i mam ciarki, ale co z tego! Jeszcze nie czytałam takiej historii i nawet nie wiesz jak bardzo mnie to wciągnęło.
OdpowiedzUsuńNie piszę już nic więcej, tylko zbieram się do spania, a Tobie życzę dużo weny i szybko dodawaj coś nowego! :)
Dziękuję ;* !
UsuńNo cóż... Twój komentarz podniósł mnie na duchu! Przynajmniej wiem, że to, co robię, nie robię byle jak (jak większość tego, za co się biorę :/ ).
Genialne! Kurczaki, to wszystko się robi coraz ciekawsze ^^ Jestem ciekawa, kto będzie następną ofiarą Załatwiacza (sama nie wiem, jak mi to przeszło przez myśl :x).
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i weny życzę! :))
Kto będzie następną ofiarą Załatwiacza? Dobre pytanie (sama nie wiem).
UsuńA tak w ogóle to dziękuję, dziękuję, dziękuję, dziękuję... Za komentarz, za to życzysz weny, czego zawsze (prawie) mi brak, za to, że wspierasz mnie w pisaniu tego powalonego opowiadania i... ZA WSZYSTKO!
Pozdrawiam ;*
<3 tyle by starczyło, ale nie dla mnie.
OdpowiedzUsuńKomentarz musi mieć sens, więc serduszko nie wystarczy.
Mój pierwszy blog o morderstwach i to jaki genialny!
Ten rozdział traktuję jako prezent na moje urodziny i nie jestem zawiedziona.
Też jestem ciekawa kto będzie następną ofiarą.
Powiem Ci, że warto było czekać i mam nadzieję, że teraz rozdziały będą bardziej regularnie ;)
Tak więc rozdział cudowny, życzę weny
Pozdrawiam, Ola
<3
UsuńDziękuję za komentarz ;* !
Przyznam ci, że to też mój pierwszy blog o morderstwach :)
Mam nadzieję, że następny rozdział napiszę jak najszybciej!
Pozdrawiam :D
świetny rozdział nie mogę się doczekać kogo jeszcze uśmiercisz
OdpowiedzUsuńDziękuję :*
Usuń(Ale pamiętaj!: to nie ja uśmiercam, to moja chora psychika)