16:57, 28 grudnia 2016, Oberstdorf
- Zadałem proste pytanie: gdzie on jest?! – syknął cicho do krótkofalówki poddenerwowany trener norweskiej kadry. – Czy ktoś jest w stanie mi odpowiedzieć na to banalne pytanie? – dodał, przełykając ślinę.
Cisza, która dotarła do niego, raniła jego uszy.
Obecnie najlepszy zawodnik w jego kadrze nagle zaginął podczas jednej z najważniejszych imprez sezonu.
- Alex, to znowu nie takie banalne pytanie – odparł głos z krótkofalówki.
Stökl westchnął cicho.
- Czyli zapadł się pod ziemię? – zapytał ironicznie.
- Tego nie powiedziałem.
- Aha. Czyli go porwano? Zazdrosny Tom postanowił pozbyć się Johanna, aby stać się numerem siedem, a nie osiem w kadrze?
- Tego też nie mówiłem.
Zdenerwowany trener zacisnął dłoń na krótkofalówce, utworzył usta, aby coś odpowiedzieć, po czym rzucił czarnym urządzeniem tak mocno, jak tylko potrafił.
Dysząc wściekle, usiadł na jednym ze stopni schodów w gnieździe trenerskim. Położył obok siebie chorągiewkę i, mając już puste dłonie, położył ręce na głowie.
Jeden z faworytów do zwycięstwa w tym turnieju. Zniknął. Jakby zapadł się pod ziemię. Po prostu.
Uśmiechnięty od ucha do ucha Peter oparł narty w miejscu przeznaczonym dla lidera. Złoty Orzeł błyszczał na niewielkiej szklanej kolumience kilka metrów naprzeciwko niego. Prevc ukradkiem kierował swoje pożądliwe spojrzenie właśnie w kierunku, skąd roztaczał się delikatny złoty blask.
Skoczek ściągnął plastron i ubrał kurtkę na cieniutki kombinezon. Pociągając zamek błyskawiczny do góry, ze wzrokiem wbitym w swoje ciężkie buty, kątem oka dostrzegł przed sobą niewyraźny zarys jakiejś postaci. Zapiąwszy się pod samą szyję, uniósł pełne nadziei spojrzenie.
Stała przed nim wątła, ciemnowłosa dziewczyna, o oczach podobnych do dwóch pięknych szmaragdów. Jej proste włosy spływały kaskadami po ramionach. W rękach trzymała wielki prostokątny kawał kartonu. Czek.
Dziewczyna podała dumnie prawą dłoń zwycięzcy dzisiejszych kwalifikacji. Peter uścisnął jej dłoń delikatnie, ukazując przy tym szereg trzydziestu dwóch białych zębów. Po kilku sekundach przyjaznego uścisku, dziewczyna zrobiła krok do przodu i podarowała Prevcowi czek o równowartości dwóch tysięcy euro.
- Gratuliere – powiedziała pewnym, ciepłym głosem dziewczyna.
Nagle rozległo się ciche pstryknięcie.
Kolejne zdjęcie do kolekcji..., pomyślał Peter.
- Danke – odpowiedział Prevc, odwracając głowę w stronę fotografa. Siląc się na jeszcze większy uśmiech, taksował wzrokiem czarny aparat, który aż emanował ekscytacją tego, który stał po drugiej stronie obiektywu.
Po chwili dziewczyna odeszła, a kilka sekund później – fotograf.
Peter westchnął cicho, kładąc duży czek na ziemi. Podniecony faktem, że wygrał pierwszy turniejowy takt, zaczął ubierać plastron. To był dla niego dodatkowy napęd, który mówił mu, że naprawdę potrafi. Dawał nadzieję na jak najlepszy wynik.
Z zadumy wyrwał go cichy dźwięk. Dokładnie dźwięk przesuwanego powoli czeku przez Jurija.
Kręcąc oczami, Prevc założył ręce na piersi i obrócił się na pięcie w stronę roześmianego Tepeša. Spojrzał na niego wielce wymownie, po czym rzucił:
- Masz mi coś do powiedzenia, kochanie?
Zdezorientowany Jurij natychmiast się wyprostował i stanął oko w oko ze swoim kolegą z drużyny. Uniósł brew i, podobnie jak Peter, założył ramiona na piersi.
- Nie, koteczku – odparł Tepeš, nachylając się w stronę kolegi z drużyny.
- Dobrze, ty złodzieju kryształowej kuli – rzucił ze sztuczną pogardą na twarzy Peter.
- Ile razy mam ci powtarzać, że to nie ja wtedy wygrałem tę kulę? – zapytał poirytowany Tepeš.
- Nie powtarzaj w ogóle. Nie opłaca ci się strzępić języka. – Peter wzruszył ramionami. – Ale gdybyś dał mi wtedy wygrać, dupku, to kula byłaby moja – dodał.
- Zawsze to samo... – mruknął Jurij, spoglądając w niebo.
Peter natychmiast ubrał plastron, po czym wziął czek z zasięgu ręki Jurija i oparł go o swoją nogę. Tepeš warknął cicho, na co Prevc odpowiedział mu długim, mówiącym wszystko westchnięciem.
Nie minęło pięć sekund, a niechciany towarzysz Petera odszedł, kładąc dłonie na biodrach. Prevc miał zamiar rzucić mu jakąś ostatnią złośliwą docinkę, ale uznał, że to spowodowałoby nagły powrót Tepeša. A tego właśnie nie chciał.
Gdy zielona kurtka Jurija zniknęła z zasięgu wzroku zwycięzcy dzisiejszych kwalifikacji, Peter schylił się, aby zmienić obuwie. Sięgnął po plecak, po czym wyciągnął z niego parę sportowych butów.
Nagle światło wzdłuż całej skoczni zgasło. Telebim świecił wszechogarniającą szarą poświatą. Ludzie na trybunach natychmiast zaczęli nerwowo rozmawiać. Wszystkie głosy mieszały się ze sobą bezładnej melodii. Skoczkowie znajdujący się w wiosce skoczków wyszli z niewielkich domków, rozglądając się wokół.
Wszędzie panowała ciemność. Ciemność i hałas.
Niespodziewanie na skocznię i przyległe do niej trybuny padł nieprzyjemny zielony blask z nieznajomego źródła. Wszyscy zamilkli, wpatrzeni w szmaragdowy całun, spowijający okazałą Schattenberg-schanze.
Po chwili obraz na telebimie ożył. Prostokątny ekran najpierw zaczął śnieżyć. Po kilku sekundach obraz znowu zmienił się w czarną pustkę.
Wszyscy wlepili swój wzrok w stronę telebimu.
Czerń na ekranie nieznacznie się poruszyła, przechodząc z intensywnej smolistej barwy, w delikatną szarą sepię. Delikatne zielone światło padło na szarą powierzchnię, ukazując nieliczne fałdki. Materiał poruszył się niezgrabnie, po czym całkowicie zniknął, odsłaniając zwykłą betonową ścianę. Zieleń odbijała się od niej delikatnie, powodując, że sceneria ta wyglądała przerażająco.
Cichy szmer, wydobywający się z głośników wywołał ciarki na skórze niejednego kibica. Był ostry i chropowaty.
Po kilku sekundach obiektyw kamery przesunął się delikatnie w bok, kierując się wzdłuż miedzianej rury.
Szmer nasilał się z każdą sekundą coraz bardziej.
Nagle na telebimie pojawiła się bezwładna sylwetka człowieka, leżącego na podłodze. Twarz tajemniczej postaci była ukryta pod brązowym lnianym workiem. Ubranie nieprzytomnego człowieka było ubrudzonego krwią i grudkami ziemi. Lewa ręka, uniesiona do góry, przywiązana była do rury grubym drutem. W miejscu, gdzie zimny metal stykał się ze skórą widniała paskudna rana. Zaschnięta krew powoli zaczęła przybierać czarną barwę.
Druga ręka postaci obwiązana była sznurkiem, który wiódł do wielkiego kowadła, leżącego około metr dalej od niego. Od nadgarstka aż do łokcia biegły siniaki i niewielkie rany kłute.
Nieruchoma dotąd sylwetka poruszyła się delikatnie.
Zielone światło zdawało się przewiercać na wylot człowieka, leżącego na marmurowej posadzce.
Ciche jęknięcie rozeszło się po milczącym stadionie.
W pewnym momencie postać zaczęła się gwałtownie wić, wydając przy tym zduszone jęki. Worek tkwiący na głowie powoli osuwał się z twarzy biedaka.
Po około minucie na telebimie pojawił się czarny kształt. Przykucnął obok wijącego się człowieka, pogładził go po ramieniu, po czym nachylił się, żeby szepnąć coś na ucho swojej ofierze. Bezbronny człowiek natychmiast zesztywniał, czując zimny oddech swojego oprawcy w czerni.
Trybuny nagle ożyły.
Wszyscy ludzie zaczęli rozmawiać przyciszonymi głosami.
Tymczasem mężczyzna w czarnym stroju wyciągnął zza pasa nóż i skierował go w stronę worka na głowie swojej ofiary. Srebrny sztylet przejechał po nagim obojczyku postaci na ziemi. Z niewielkiej rany pod szyją zaczęła cieknąć krew.
Ofiara zaczęła się ruszać jeszcze gwałtowniej, kopiąc wolnymi nogami na wszystkie strony. Wycie bezbronnego człowieka zaczęło sączyć się z głośników na stadionie.
Oprawca, nie zwracając uwagi na głośne, niewyraźne protesty, ponownie podniósł nóż, tym razem przykładając go do worka. Zatknął ostrze pod sznurek, przytrzymujący lniane nakrycie, po czym pociągnął nóż do góry.
Sznurek opadł powoli na ziemię.
Po chwili czarna postać wyciągnęła rękę, gwałtownym ruchem ściągając worek z twarzy swojej ofiary.
Każdy, kto znajdował się na terenie skoczni, natychmiast zamilkł. Mogłoby się zdawać, że wszyscy zamarzli, zmieniając się w lodowe posągi. Wszyscy wstrzymali oddechy i jedynie wiatr poruszał bezgłośnie flagami kibiców.
Zakrwawiona i posiniaczona twarz, której już nie zakrywał worek, wyglądała jak pole bitwy, tuż po jej zakończeniu.
Na marmurowej podłodze leżał Johann Forfang.
Między usta wetkniętą miał czerwoną tkaninę, obwiązaną mocno wokół głowy. Na czole widniał ogromny fioletowy siniak. Podbite prawe oko zanikało pod spuchniętą powieką. Wokół nosa lśniła zaschnięta krew. Dolna warga była rozcięta. Na szyi rozciągał się kolorowy wianek spowity z siniaków. Po bladych policzkach spływały wiele mówiące gorzkie łzy.
Czarna postać, która zdążyła niepostrzeżenie zniknąć spoza zasięgu obiektywu, pojawiła się ponownie, tym razem zasłaniając bezładnie porozrzucane kończyny Johanna.
Natarczywe jęknięcie znowu przedarło się przez głośniki, zalewając stadion czarnym oceanem bólu. Wszyscy ludzie natychmiast wzdrygnęli się, czując na całym swoim ciele ciarki.
Po chwili porywacz chrząknął nieznacznie, po czym podniósł swoje ciemne jak węgiel oczy, przeszywając obiektyw na wylot. Zielone światła tkwiły nieruchomo na jego czarnej kominiarce i igrały niesfornie na długim płaszczu.
- Słyszę twego serca bicie; w moich szponach twoje życie. Po cichutku skradam się, czy już wiesz, że zabiję cię? – Dziki szept przedarł się przez natarczywe i bolesne jęknięcia związanego sportowca. – W twoich żyłach ambrozja płynie, która dziś da mi siłę. Moje serce czarne, zgniłe; twoja krew po posadzce płynie. Dla zabawy oskóruję cię, ale pierw twe serce zjem. Zabiję powoli, patrzeć w twoje oczy będę, gdy życie z nich uchodzi, to wszystko moją świadomość stanowi. – Przerwał na chwilę. – Jak bardzo chcesz żyć? To bez znaczenia; teraz w mojej piwnicy będziesz gnić. To wszystko dla mnie zabawa, na mordercę wielka obława. – Odsłonił sylwetkę ledwo żywego Forfanga. W oczach porwanego malował się strach. – Trzymaj kołek: w serce wbij - dla mnie to tylko zwykły kij. Ciągle widzę zmory, cienie; jedyne co czuje to krwi pragnienie. – Porywacz wstał z kucek i powolnym krokiem podszedł do Johanna. Ten zaczął przeraźliwie wyć, wierzgając nogami. – Wciąż zabijam, krew ofiar ze smakiem spijam, ich cierpieniem napawam się, nie martw się na ciebie kolej przyjdzie też.
Patrząc w załzawione oczy Forfanga, porywacz usiadł obok niego. Przesunął delikatnie dłonią po twarzy skoczka, po czym oderwał palce skryte pod czarną rękawiczką od białego policzka swojej ofiary.
W ułamku sekundy głowa Johanna gwałtownie obróciła się w bok. Zaciśnięta pięść uderzyła w jego lewy policzek z niebywała siłą. Czerwony eliptyczny ślad wstąpił na jego twarz.
To było okropne.
Nagle porywacz odwrócił głowę w stronę obiektywu i uśmiechnął się szyderczo.
- Każdy skok – podjął mocnym, potężnym głosem – to krok do śmierci. – Parsknął w zadumie. – Jego śmierci.
Wtedy obraz zaczął niespodziewanie śnieżyć.
Po chwili zielone światło zostało zastąpione przez normalne, białe światło reflektorów górujących nad skocznią.
- Bardzo ładnie się spisałeś, koteczku. I te łzy – zachwycał się Załatwiacz. – Poruszyłeś mną, kochanie. Ale to w sumie dobrze. Perfekcyjnie odegrałeś swoją rolę na dziś – powiedział, patrząc na posiniaczonego Forfanga.
Ten podniósł nieznacznie głowę, patrząc z bólem na swojego porywacza.
- Zachowaj te swoje słodkie minki na później – prychnął Załatwiacz.
Z szelmowskim uśmiechem na twarzy wyciągnął z kieszeni strzykawkę, pełną białawego płynu. Johann, widząc to, zaczął natychmiast krzyczeć; brzmiał przeraźliwie.
- Spokojnie, żabciu, to nic złego. To sprawi, że odpłyniesz. Gdzieś daleko. – Złapał za podbródek przerażonego zawodnika i uniósł go delikatnie do góry. – Nie bój się – szepnął. – Jeszcze nie nadeszła pora na twój koniec. Przed tobą co najmniej piękny tydzień życia ze mną. – Odjął dłoń od jego twarzy, po czym klepnął go w policzek.
Uśmiechnięty, przyłożył mu igłę do wewnętrznej części łokcia i nacisnął tłok strzykawki. Narkotyk rozprzestrzenił się po żyłach Johanna, wprawiając go w stan błogiej nieświadomości.
~~~~~
Kokejny rozdział!!! Zaskakuję was, co nie? :)
Tak sobie zaplanowałam, że przed konkursrm w Oberstdorfie napiszę kolejny rozdział i się udało. Na szczęście.
Zauważyłam, że z rozdziału na rozdział daję coraz brutalniejsze opisy. Już się nie mogę doczekać ostatniego rozdziału, bo przynajmniej będzie nieco przyjemniejszy .(Chyba. Oby.)
P.S.1: Jestem jakimś prorokiem! Napisałam ten rozdział w większości wczoraj. Dokładnie fragment ze zwycięskim Peterem. Czy ja miałam jakieś wizje pisząc to?
P.S.2: Wydaje mi się, że do końca roku nie zdążę zamieścić żadnego rozdziału, więc z góry życzę Wam szczęśliwego Nowego Roku!!!
Pozdrawiam ;***
Rozpływam się czytając to opowiadanie. Rozpadam się na kawałki i zawsze mija chwila, zanim skomentuje.
OdpowiedzUsuńCóż nowego mogę napisać? Rozdział genialny- powtarzam się.
Rozdział bardzo intrygujący-tego jeszcze nie pisałam=)
Naprawdę zaciekawiłaś mnie tym rozdziałem. Załatwiacz specjalnie pokazał to wszystko na telebimie? Przecież, teraz będą szukać Johanna a jak go znajdą, to Załatwiacz też wpadnie.
Ta bardzo czekam na kolejny z pytaniem co wydarzy sie dalej? Kto będzie kolejną ofiarą? I czy Johann naprawdę pożegna się z życiem?
Weny życzę, czekam na kolejny i w takim razie szampańskiej zabawy ;*
Pozdrawiam
Ola
Załatwiacz jest dużo bardziej nieobliczalny, niż Ci się wydaje ;)
UsuńPoza tym... No cóż, bez intrygi, w moim wykonaniu, by się nie obeszło :'D. Czasami mnie to przeraża/przerasta.
Dziękuję :* i jeszcze raz życzę szczęśliwego Nowego Roku!!! 🎆
wszystkie świetne są rozdziały czekam oczywiście na kolejne
OdpowiedzUsuńDziękuję!!
UsuńCieszę się, że się podoba :*
Petarda. Jeju, aż mnie zamurowało. Nie wiem co napisać... Brakło mi słów :D Ręce same składają się do oklasków!
OdpowiedzUsuńZagadka chyba powoli zaczyna się wyjaśniać, bynajmniej mamy jej podstawowe filary - wiemy, że Załatwiacz poluje na skoczków i nie chce, aby TCS doszedł do skutku. Ależ się robi ciekawie!
Głupstwem byłoby pisać, aby Załatwiacz oszczędził Forfanga, no bo to przecież kryminał, a kryminały rządzą się swoimi prawami i bez ofiar byłoby nudno :P Także najlepszym wyjściem z tej sytuacji chyba jest życzenie szybkiej i bezbolesnej śmierci Johannowi (ale to dziwnie brzmi >.<). Ale i tak mam nadzieję, że wyjdzie z tego cało :P
Pozdrawiam i weny życzę! :))
Jak możesz życzeć Johannowi śmierci?!
UsuńJak JA mogłam mu to zrobić?!
Ale od początku: dziękuję!!! Dziękuję Ci za to, że zawsze mnie wspierasz w pisaniu tego bloga, że zawsze komentujesz i w ogóle... M.in. gdyby nie ty, to być może już dawno rzuciłabym tego bloga w cholerę... (O Boże! Ja przeklinam w internetach O.o)
A wracając do Forfanga: JAKA JA GŁUPIA BYŁAM, ŻE TO AKURAT JEGO WCISNĘŁAM W ŁAPY ZAŁATWIACZA!!! (Jezuu... Na dodatek krzyczę... Internety mnie zabiją.)
Pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję ;***
o Chryste... co Załatwiacz może jeszcze zrobić biednemu Forfangowi? nawet nie chcę sobie tego wyobrażać. tydzień z NIM? ciekawa jestem co jeszcze planuje dla skoczka. i, kurde, czy dużo będzie jeszcze tych ofiar? ugh, zawsze mam ciarki czytając tutaj rozdział XD
OdpowiedzUsuńHa ha! Jest krew, jest zło, jest zabawa!!! :'D
UsuńNie martw się o Johanna, jest pod dobrą opieką Załatwiacza przecież... Przynajmniej nie będzie się nudził.
O! Zapomniałabym!: Dziękuję za to, że całyyy czas jesteś na tym blogu i w ogóle...
Pozdrawiam ;***
Biedy Johann. Aż mi ciężko to sobie wyobrazić. Błagam, nie uśmiercaj go :( Bardzo fajnie piszesz :) Oby tak dalej ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję ;***
UsuńNie uśmiercać Johanna? Kto wie, co się będzie dalej działo...