wtorek, 8 marca 2016

Rozdział XII

9:02, 29 grudnia 2016, Oberstdorf

   Sztanga uderzyła cicho o ziemię, wytrącając Maćka z rozmyślań. Spojrzał przelotnie na Janka, pochylającego się lekko nad ponad stukilogramową metalową sztangą. Jednak po chwili jego wzrok natychmiast skierował się w stronę lekko uchylonego okna, przez które do pomieszczenia wpadało delikatne światło, rozpylając swoją złocistą mgiełkę nad podłogą. Jasne promyki rannego słońca opływały wszystkie przedmioty znajdujące się w siłowni.
Kot czuł, jak miękkie światło pełzało po jego ciele, wywołując delikatną gęsią skórkę. Potarł rozgrzanymi dłońmi o zimne ramiona i poczuł, jak kojące ciepło rozchodzi się szybko, po chwili ginąc w zakamarkach mięśni.
- Dobra, Janek, wystarczy – rozległ się głos trenera polskiej kadry Stefana Horngachera. – Wszystko dobrze, tylko powinieneś rozstawić nogi nieco dalej od siebie. – Na podkreślenie swoich słów, wystawił ręce przed siebie, ustawiając dłonie równolegle, po czym przesunął je kawałek dalej, zwiększając nieznacznie odległość między nimi.
Ziobro skinął tylko głową, kładąc ręce na biodrach. Po chwili oblizał suche wargi i zrobił kilka kroków w stronę stolika, z którego wziął butelkę zimnej wody gazowanej.
W pomieszczeniu zaskrzypiało. Rowerek, z którego właśnie zsiadł Żyła, wydał z siebie dogorywające dźwięki, obwieszczając wszystkim na sali, że Piotrek zamierzał zmierzyć się ze sztangą, ważącą dwa razy tyle, co on sam. Uśmiechając się głupio, Żyła stanął przed przedmiotem leżącym na ziemi. Przeciągnął się, wyrzucając ręce do góry.
- No, to teraz Piotruś cię trochę potarmosi – powiedział, śmiejąc się.
Maciek parsknął, patrząc jak jego kolega z reprezentacji zamierza się do podniesienia ciężaru. Obserwował przez chwilę poczynania Piotrka, po czym w pełni skupił się nad gruntem, uciekającym pod jego stopami. Pot spływał mu powoli po twarzy, ale mimo to zdecydowanym ruchem uniósł rękę i nacisnął przycisk z opcją zwiększenia prędkości. Poczuł, że taśma ucieka coraz szybciej, ledwo nadążał, ale mimo to dalej zwiększał miarowo szybkość. Pot wpadał mu do oczu, czarna koszulka całkowicie przylgnęła do jego ciała. Dyszał cicho, czując w ustach istną Saharę, jedynie piasku brakowało. Jego szybkie kroki stały się już tak rutynowe, że przestał skupiać się na czarnej taśmie, pędzącej pod nogami. Całą uwagę przeniósł na swoje odbicie, stojące niecałe dwa metry od niego.
Wysoki mężczyzna o zdecydowanym spojrzeniu, z lekko poobijaną, aczkolwiek przystojną twarzą, patrzył na Maćka, przygryzając dolną wargę. Pięknie wyrzeźbiony brzuch, uwydatniający mięśnie, przylegał do czarnej koszulki. Napięte mięśnie ramion sprawiały niesamowite wrażenie. Ciemne włosy opadały mu na czoło, tworząc na jego głowie artystyczny nieład. Harde ciemne oczy aż tryskały energią i determinacją.
Maciek jednak skupił się na tym, co nie było szczególnie istotne. Widział tylko ledwo zauważalne rozcięcie na lewym łuku brwiowym, siniaki zdobiące ramiona i nogi oraz swoją lekko zgarbioną sylwetkę. Ból pleców nie pozwalał mu na całkowite wyprostowanie się. To nie był tragiczny upadek – bywały zdecydowanie gorsze. Mimo to odcisnął na nim piętno. W połączeniu z tym, co się już zdarzyło i mogło się jeszcze przydarzyć. Każdy z tych fioletowo-brązowych kleksów na jego ciele był jak znamię. Napiętnowana skóra opowiadała historię okrucieństwa, rozpoczynającego swoją wędrówkę po ziemi. Po tym nigdy nieprzetartym szlaku, nienaznaczonym jeszcze przez nic tak poważnego, co nie wydarzyłoby się z błędu zawodnika.
Kot był do tego stopnia zdeterminowany, że pragnął zrobić wszystko, aby już wieczorem móc usłyszeć tę niezwykłą i słodką dla uszu melodię, wypływającą z ust trenera. Pracował nad tym, aby trener bez żadnych przeszkód zabrał go na następne zawody. Co prawda, strach paraliżował go na samą myśl o możliwości konfrontacji z oprawcą Floriana Müllera, ale adrenalina i wola walki pchały go do przodu, do tego, aby skoczyć i zwyciężyć samego siebie. Poza tym nie miał pewności, czy zabójca dałby sobie spokój z nim po tym, jakby Maciek wrócił do kraju ze spuszczoną głową i kilkoma nędznymi siniakami. Nic niewartymi ciemnymi plamami.
- Ej, Maciek! Spokojnie – rozmyślania Kota przerwał lekko wzburzony głos Zniszczoła, który już po chwili stanął tuż obok bieżni.
Brunet spuścił wzrok na swoje stopy, poruszające się w zastraszającym tempie. To już nie był zwykły bieg – pędził jak szalony. Ledwo dotknął jedną stopą powierzchni bieżni, a już ją podrywał, aby zrobić następny błyskawiczny krok. Co ciekawe, nawet nie czuł żadnego skurczu mięśni. Był wyjątkowo rozluźniony – czuł się dokładnie tak, jakby po prostu stał, zupełnie jakby jego ciało i umysł oddzieliły się na ten czas i ból przestał istnieć, nie docierał do jego świadomości. Dopiero teraz poczuł, jak kwas mlekowy rozchodzi się po jego obolałych łydkach.
Zniszczoł nacisnął jakiś przycisk na panelu sterowniczym. Taśma, po której biegł Maciek, zaczęła powoli zwalniać, a wraz z nią skoczek miarowo wytracał prędkość, czując, że ból chce rozsadzić mu nogi.
Kiedy już stanął w bezruchu, dyszał głośno, podpierając się dłońmi o kolana. Wydawało mu się, że w każdej, nawet najmniejszej cząstce ciała czuje przyspieszone bicie serca, które w ogóle nie miało zamiaru się uspokoić. Wziął głęboki wdech, po czym wypuścił powietrze ustami.
- O kuź...wa! – w pomieszczeniu rozległ się głos Piotrka, walczącego ze sztangą, która ewidentnie chciała go wgnieść w ziemię. Miał tak zgięte kolana, że to cud, iż w ogóle zdołał jeszcze utrzymywać się we względnym pionie.
Po chwili miękki, aczkolwiek stanowczy głos trenera przerwał milczenie, tłumacząc o czymś Żyle, zawzięcie przy tym gestykulując.
Kot zszedł z czarnej, nieruchomej taśmy i usiadł na podłodze pod lustrem. Złapał między kciuk i palec wskazujący materiał mokrej koszulki i pociągnął do przodu. Na klatce piersiowej poczuł przyjemne zimno, opływające skórę. Zimne powietrze muskało go delikatnie, sprawiając, że co jakiś czas drgał.
Nagle na jego głowę spadł żółty ręcznik. Zaczął nim ścierać z siebie pot. Dopiero po chwili podniósł wzrok na stojącego przed nim Zniszczoła. Olek ręce trzymał założone na piersi. W kącikach jego ust błąkał się tajemniczy uśmieszek.
- Ależ nie ma za co – prychnął Zniszczoł, odgarniając grzywkę opadającą mu na czoło. Jego cichy głos z trudem przedarł się przez dźwięki wydawane przez różnorodne sprzęty znajdujące się w siłowni.
- Skoro nie ma za co, to po co nade mną stoisz? – sarknął Kot.
Olek, jakby ignorując Maćka, podszedł do lustra, odwrócił się do niego plecami i zsunął się na podłogę kilka centymetrów od kadrowego kolegi. Kot, widząc to, westchnął ciężko, kręcąc przy tym głową.
- Niezłe jaja się porobiły z tym Turniejem – powiedział Zniszczoł. – Całkiem jak z jakiegoś dennego filmu.
- Zasmucę cię – to chora rzeczywistość – odparł Kot, wpatrując się w ścianę na drugim końcu pomieszczenia.
Między skoczkami zapadła cisza.
- Niestety – odparł po chwili Zniszczoł.
Milczenie wkradło się między nich, sprawiając, że mur, który wyrósł pomiędzy ich ramionami, wciąż rósł. Słyszeli swoje oddechy, czuli swoją obecność.
- Olek? – przerwał milczenie Maciek.
- Hm? – Zniszczoł odwrócił głowę w stronę Kota.
- Mam już dość tego pieprzonego Turnieju – powiedział Kot, zamykając oczy. – Przez tego dupka nic nie idzie jak trzeba. Miałem dzisiaj skoczyć. Miałem walczyć o jak najlepszy wynik. Ale co, kurwa? Nie! – Wyrzucił prawą rękę do przodu, zgrzytając zębami. – Jeśli jeszcze coś zrobi, to osobiście go znajdę i przypieprzę mu w ten zarozumiały ryj!
Zniszczoł prychnął.
- Uspokój się – rzucił. – Bo ci żyłka pęknie. Chciałem cię tylko poinformować, że ty to akurat powinieneś się cieszyć, że w tym spektaklu to tobie przypadła rola nieszczęśnika orzącego zeskok – dodał zupełnie szczerze.
Maciek spojrzał na niego ze złością w oczach. Po krótkiej chwili przełknął ślinę i jego wzrok złagodniał. Otworzył lekko usta, jednak się nie odezwał.
- No właśnie. O tym nie pomyślałeś. Typowy zarozumiały dupek, dla którego liczy się tylko to, co w pewien sposób uderza w niego. Inne zło wokół jest nieistotne. Byle tylko ominęło szerokim łukiem tego dupka, którym jesteś. W ogóle nie uderza w ciebie ta niepotrzebnie przelana krew – powiedział zupełnie spokojnym, wyprutym z emocji głosem Olek, po czym podniósł się powoli. Już miał iść, ale odwrócił głowę i spojrzał na Kota, szepcząc: - Gdybym, na przykład, ja znalazł się na miejscu Forfanga albo Müllera też byś tak zareagował? Po prostu myślałbyś o tym, że nie będziesz mógł sobie skoczyć, bo przypłaciłeś kilkoma siniakami i straconymi kwali?
Maciek zacisnął szczękę, czując, jak krew nabiega mu na twarz. Pięści samoistnie zakwitły mu na dłoniach, wbijając paznokcie w wewnętrzną ich część. Nagle poderwał się na równe nogi i wysyczał przez zęby:
- Ty zarozumiały dupku! Wydaje ci się, że wszystko wiesz, że wszystko rozumiesz? – Zrobił jeden krok w kierunku Zniszczoła, spuszczając głowę i zamykając oczy. Jego głos był jak jad. – Lekko rzucasz ciężkie oskarżenia.
Pomieszczenie zalało się ciszą. Oczy wszystkich pozostałych skierowały się w stronę Zniszczoła i Kota.
- Mówię to, co widzę – odparł Olek, odwracając się przodem do Kota.
Maciek zaśmiał się.
- W takim razie jesteś ślepy – powiedział. – A poza tym nie radzę ci mówić takich rzeczy. Kto wie, jaka czeka nas przyszłość – dodał głosem ociekającym kpiną i równocześnie bolesną powagą.
- Ktoś mógłby powiedzieć, że masz z tym coś wspólnego – wysyczał Olek, mrużąc oczy i wkładając ręce do kieszeni.
Wtedy Kot nie wytrzymał i rzucił się na Zniszczoła. Z impetem uderzył w jego twarz pięścią, powalając go na ziemię. Usiadł na nim okrakiem, uderzając jeszcze raz, tym razem rozsądniej, tak, jakby ważył swoje ciosy. Zniszczoł próbował odepchnąć Kota od siebie, ale Maciek przycisnął jego dłonie kolanami do podłogi, krępując jakiekolwiek ruchy rąk. Zamierzał zadać mu kolejny cios, kiedy poczuł ręce odciągające go od Olka. Uspokoił się trochę, wstając szybko. Na ramionach nadal czuł czyjeś ręce. Ale nie zwracał uwagi na to, kto to był. Wzrok ma utkwiony w Zniszczole, podnoszącym się powoli z ziemi, z pomocą Kamila.
- Wszystko okej? – zapytał dwukrotny mistrz olimpijski.
Zniszczoł skinął głową, łapiąc się za obolałe lewe biodro, którym uderzył mocno o podłogę.
- Maciek, co ci odwaliło? – syknął głos, dobiegający zza jego pleców.
Kot odwrócił głowę i ujrzał trenera, opierającego się o lustro naprzeciwko bieżni. Miał założone ręce na piersi. Jego twarz była jak wykuta z kamienia. Jedynie głos wskazywał na jakiekolwiek oznaki nie tyle złości, co irytacji.
Maciek nie odpowiedział.
- O cholera! – powiedział Żyła, puszczając ramię Kota. – Ładną ci operację plastyczną zafundował.
Olek spojrzał na swoje odbicie w lustrze. Na kości policzkowej pojawiło się niewielkie rozcięcie, z którego ciekła niewielka strużka krwi. Na nosie zaczynał pojawiać się sporych rozmiarów siniak. Dolna warga była cała umazana w krwi. Skrzywił się na ten widok.
- Ładną jak ładną, ale boli – powiedział Zniszczoł, prostując się z bólem.
- Trza było nie całować jego pięści – zaśmiał się Piotrek.
Kot zamknął oczy i biorąc głęboki wdech, wyszarpnął ramię z zaciśniętych na nim dłoni Ziobry. Zgrzytając zębami, ruszył w stronę wyjścia z siłowni. Popchnął szklane drzwi i przekroczył próg. Stał nieruchomo jeszcze przez krótką chwilę, po czym agresywnym krokiem skierował się w stronę swojego pokoju. Dłonie samoistnie zacisnęły mu się w pięści. Sam nie wiedział, skąd wzięła się w nim ta nagła złość i agresja. Wszystkie mięśnie raz się napinały, raz rozluźniały. Oddech miał niespokojny. Był już prawie na końcu korytarza, kiedy nagle usłyszał dźwięk otwieranych drzwi i stukot kroków. Odwrócił głowę do tyłu i ujrzał pędzącą w przeciwną stronę postać.
Zmarszczył brwi, przy czym zawrócił w stronę siłowni. Jego chód był szybki. Po chwili przyłapał się na tym, że serce bije !u jak szalone, a w głowie szaleją mu niepokojące obrazy, zakrapiane krwią. Potrząsnął głową i doskoczył do drzwi, otwierając je silnie.
- Co się...?
Widok, który zastał, sprawił, że jakiekolwiek słowa uwięzły mu w gardle. Na podłodze obok sztangi leżał Dawid. Jego twarz była blada jak kreda. Z jego nosa płynęła strużka krwi. Przy ciele Kubackiego klęczeli Stoch i Zniszczoł. Horngacher stał niespokojnie, trzymając ręce na głowie. Kamil trzymał w dłoni ręcznik, na którym widniało już kilka okazałych czerwonych plam. Powolnym i delikatnym ruchem ponownie starł twarzy Dawida krew, płynącą w zastraszającym tempie, nie chcącą przestać wydobywać się na zewnątrz.
Maciek, zanim się zorientował, klęczał obok Stocha, ze strachem w oczach patrząc na Kubackiego, który z trudem utrzymywał się w stanie świadomości. Lada chwila mógł stracić przytomność. Jego ciałem przechodziły dzikie dreszcze, po czym nieruchomiał. Oddech stawał się płytszy, a twarz coraz bardziej bielała. Co jakiś czas niespokojnie ruszał palcami, tak jakby próbował coś w nie chwycić.
- Dawid! – krzyknął Zniszczoł, widząc, że ten zamyka oczy. Utrata przytomności mogła w tym przypadku wiele kosztować, tym bardziej, że nikt nie wiedział, co się stało. – Chłopie, musisz... – mówił, ale widząc, że Kubacki już opuścił powieki, a jego ciałem przeszły delikatne drgania, przerwał i uderzył go w policzek. 
Dawid niechętnie otworzył oczy, próbując coś wychrypieć, ale był tak słaby, że z trudem rozchylił wargi, aby wydać z nich cichy jęk.
- Gdzie ten Żyła? – krzyknął przeraźliwie Horngacher, chodząc w kółko wokół skoczków. Z jego głosu wyzierała wyłącznie złość, ale tak naprawdę był przerażony. Jeden z jego podopiecznych nagle zrobił się niemal przezroczysty i upadł na ziemię, wydając z siebie przytłumiony krzyk.
Jakby na jego zawołanie do pomieszczenia wparował Piotrek, niemalże tratując drzwi. Zaraz za nim wszedł Aleksander Winiarski. W jego niebieskich oczach można było wyczytać niepokój. Wianuszek włosów, okalający łysinę na czubku głowy, sterczał nieskładnie na wszystkie strony. Podbiegł do leżącego Dawida i przykucnął u jego boku. Wszyscy zawodnicy natychmiast odsunęli się od Kubackiego, patrząc na poczynania lekarza w polskim sztabie.
- Podajcie mi jakiś czysty materiał – powiedział Winiarski, chwytając palcami za nasadę nosa Dawida. – Natychmiast!
Ziobro popędził w stronę szafek, w których leżały nieużywane ręczniki i wziął jeden z nich. Szybkim krokiem podbiegł do lekarza, podając mu materiał. Aleksander wziął go do ręki i rozerwał na kilka podłużnych kawałków.
- Dawid, otwórz oczy i staraj się coś mówić – powiedział pewnym głosem lekarz.
- Zaraz.. zwymiotuję – wyszeptał Kubacki, oddychając niespokojnie.
Winiarski zaczął tamować krwawienie. Poprosił Murańkę, aby ten pomógł mu postawić Dawida do pionu, aby ułatwić proste zatamowanie krwotoku.
- Co mu się stało? – zapytał Maciek Stocha.
- Zasłabł – odparł lakonicznie Kamil.
- Tak po prostu? – dopytywał dalej Kot, ale nie otrzymał odpowiedzi.
Po chwili Winiarski wyciągnął z kieszeni telefon i wykonał jeden telefon. Kilka minut później do siłowni wparowali mężczyźni z noszami, aby przetransportować Dawida do szpitala.

   Mężczyzna w białym kitlu zamknął za sobą drzwi, zaciskając wargi. Wpatrywał się w arkusz kartek, które trzymał w ręce. Okulary w czarnych oprawkach zjeżdżały mu z nosa. Odgłos jego kroków niósł się po korytarzu ze zdwojoną siłą, mieszając się z cichym piskiem EKG. Chirurg podszedł do mężczyzny siedzącego nerwowo na krześle i chrząknął cicho, aby zwrócić jego uwagę.
- Co z nim? – zapytał trener Horngacher, wstając.
Chirurg wydął usta, spoglądając na kartkę.
- Dobrze nie jest. – Trener westchnął, przecierając dłonią twarz. – Ale najgorzej też nie jest. Organizm jest bardzo osłabiony. Zrobiliśmy kilka wstępnych badań, ale, prawdę mówiąc, niezbyt rozjaśniły nam sytuację.
- To znaczy?
- W organizmie pacjenta znajduje się narkotyk kokaino-podobny. To on wywołał ten silny krwotok, jednak nie jesteśmy pewni, czy ta substancja sama z siebie potrafiłaby doprowadzić organizm do takiego stanu i aż tak gwałtownego wzrostu ciśnienia krwi. – Przerwał, aby patrzeć ręką brodę. – Niestety medycyna nie zna jeszcze tej substancji, jaką wykryliśmy. Ani żadnej innej, która byłaby podobna – powiedział, po czym dodał niechętnie: – Poza tym nie jesteśmy w stanie zbadać składu tego narkotyku, ponieważ sądzimy, że wywołuje takie silne reakcje tylko w połączeniu z inną substancją.
- O Boże... – jęknął Horngacher, opadając na krzesło.
To nie mogło się skończyć dobrze.
- Chciałbym pana zapewnić w imieniu całego...
- Nie potrzebuję żadnych bezsensownych zapewnień. Tym bardziej, że nie zawsze da się spełnić te zapewnienia. Niech pan nie rzuca pustych słów na wiatr – przerwał Horngacher, po czym wstał i ruszył w stronę wyjścia. – Do widzenia – mruknął na odchodne.
Idąc białym korytarzem, patrzył na czubki swoich butów. Przygryzał co jakiś czas nerwowo dolną wargę. Czas pędził, a bomba zegarowa przypięta do Turnieju tykała w zastraszającym tempie. Wystarczy zbliżyć się do jej wnętrza odrobinę bliżej, i wszystko wybuchnie. Nie będzie czego zbierać. To będzie upadek z wysokiej półki.

   - Wszystko nie tak! Wszystko! Cały wszechświat przeciwko nam! – krzyczał zdenerwowany Skrobot, klnąc przy tym siarczyście. – No cholera jasna! Z siedmiu zrobiło się pięciu! – zaczął wymachiwać zamaszyście rękami na wszystkie strony. – W takim tempie to do sylwestra nie ostanie się nikt o zdrowych zmysłach! Ja temu gnojowi to bym najchętniej do dupy nakopał!
Zniszczoł westchnął.
- Uspokój się, zaparzymy ci ziółka, zrobimy małą terapię na wytrzymałość psychiczną i po sprawie. To, co się tu dzieje, jest ponad nami – powiedział Olek, wstając z łóżka.
- Ale my musimy...
- Nie, mylisz się. My tutaj zbyt wiele nie zdziałamy poza tym, że wyciągniemy z ZUS-u nieco pieniędzy na zasiłek pogrzebowy – odparł Zniszczoł, podchodząc do okna.
Skrobot popatrzył chwilę na Olka, od którego aż bił spokój.
- Ale przyznam ci, że trochę się boję – dodał po chwili milczenia Zniszczoł. Oblizał wargi, po czym odwrócił się w stronę Kacpra. – Jednak najlepszym sposobem, aby zagłuszyć w sobie ten strach jest mieć go po prostu w dupie.
- I udaje ci się to całkiem dobrze – mruknął Skrobot, opierając łokieć na eleganckim szklanym stoliku.
Odpowiedziało mu długie, przeciągłe milczenie, które wydawało się być zabójcze. Ostre jak nóż i nieuchronne jak los.
Kacper wstał powoli, po czym ruszył w stronę drzwi. Wlókł stopy po podłodze – po pomieszczeniu rozpływało się szuranie, które było hipnotyzujące, monotonne i pewne. Jeden z niepewnych elementów tego wszechświata. Tego dziwnego wszechświata. Skrobot już kładł dłoń na klamkę, kiedy dotarł do niego stanowczy głos Olka:
- Nie.
- Co: nie?
- Jeszcze sobie z tym nie poradziłem. I to jest najlepszy dowód – wskazał dłonią swoją posiniaczoną twarz. – Z nerwów potrafiłem osądzić Maćka jako zdrajcę i mordercę. Żałowałem tych słów nawet wtedy, gdy je mówiłem, ale i tak coś kazało mi to powiedzieć. Bo to jest moja bariera przed strachem. W ten sposób odsuwam od siebie nóż, które może już niedługo wyrosnąć przed moim gardłem – powiedział, z każdym słowem zbliżając się coraz bardziej do szeptu.
Skrobot popatrzył na niego z podziwem i niepewnością w oczach.
- Kacper? – odezwał się ponownie Zniszczoł.
- Tak?
- Pamiętaj: nie ufaj nikomu. Choćby nie wiem co. Szczególnie teraz – niemalże szepnął, spuszczając głowę. – Ja już popełniłem ten błąd i... boję się, że straciłem dobrego kumpla – szepnął, zamykając oczy.
Kacper podszedł do Olka i klepnął go w ramię. Widząc, że Zniszczoł ledwo powstrzymuje się od łez, przygryzł dolną wargę i odwrócił wzrok. Po chwili w pokoju rozległo się ciche szlochanie. Skoczek opadł na ziemię, opierając się plecami o łóżko i kryjąc twarz w ramionach pozwolił sobie na łzy.
- Aleks... – powiedział Skrobot, kucając obok sportowca.
- Nie pocieszaj mnie. Zapamiętaj mnie takiego teraz. Płaczącego. Załamanego. Pustego w środku – powiedział Zniszczoł, unosząc zalaną łzami twarz do góry. – Chcę, żebyś wiedział, że żałuję – dodał po kilki sekundach.
- Ale czego?
- Dowiesz się w swoim czasie, wszyscy się dowiedzą. Tylko obiecaj mi jedno – zrobił krótką przerwę, aby oblizać wargi – nie odwracaj się do mnie tyłem.
Skrobot wstał gwałtownie, patrząc w szklące się oczy Olka, po czym zapytał głosem przepełnionym strachem:
- Zniszczoł, coś ty zrobił?!
Olek przez chwilę bił się z myślami, patrząc tępym wzrokiem na ścianę naprzeciwko. Nie wiedział, czy wyznając prawdę nie zostanie sam ze swoim sumieniem, czy smutek i przede wszystkim żal go nie przygniotą swoją wagą. Żałował, że to zrobił, ale teraz było już za późno, a żal stał się pustą istotą, zupełnie nic nieznaczącą. Nie mógł nic zmienić. Jedna zła decyzja nie mogła zostać przez niego cofnięta.
W końcu wziął głęboki wdech i otworzył usta, aby wyrzec swój własny wyrok, coś, co miało go skazać na zsunięcie go na boczny tor. Na koniec. Na utonięcie w sobie.
Nagle przez uchylone okno do pokoju wdarł się dziki trzask. Skrobot natychmiast podbiegł do okna, a przed jego oczami ukazała się kula ognia, wyrastająca z ciemnego samochodu. Języki ognia rosły na kilka metrów w górę, co jakiś czas wznosiły się, aby z powrotem opaść.
- O cholera! – syknął Kacper.
- No to zaczęła się prawdziwa wojna. To już nie są zwykłe zabawy – powiedział Olek, stając obok Skrobota. – Obawiam się, że tylko ci, którzy polegną, będą w stanie dojrzeć jej końca.

********
Oł maj gosz! Zaskoczyłam Was, nie? Zapewne większość z Was uznała, że rzuciłam to coś w cholerę i nie zamierzam wrócić, ale jednak nie. Ale jednak jestem, żyję i teoretycznie mam się dobrze. Teoretycznie, bo przegrałam dzisiaj w konkursie na układ taneczny na dziń kobiet! A szkoda, bo razem z klasą miałyśmy całkiem niezły ten układ... Ale do rzeczy.
Wszystkiego najlepszego z okazji dnia kobiet, kobitki! Jakby nie było, rozdział w dzień kobiet, więc prezent jest. Specjalnie spięłam dupę i zmieniłam trochę rozdział, aby zdążyćna dziś.
Poza tym usprawiedliwienie: miałam ciężki tydzień. Oddałam dwa opowiadania na konkurs i loczę, że mi się uda. Jak będzie dobrze, to następny rozdział będzie szybko. Nawet bardzo, bo wysokie osiągięcia mnie cholernie motywują. (Jeśli będzie ktoś chętny to wstawie linka do tych opowiadań.)
Tym razem rozdział trochę bardziej polski. 100% Polnisch. No... Może poza Horngacherem, którego mianowałam trenerem (i tak też będzie na serio), ale jego już można zaliczyć do Polaków. W tym opowiadaniu. Nawet nie wiem czemu tak wyszło. I czemu padło na Dawida. Wiem jedno: Olek musiał być. Ja chcę skoków Olka w PŚ! To nie fair, pierdzielić Gratzera za to, że nie dał mu nawet szansy na skok. A nuż by pierdolnął 130! (Tak, wielka fanka Zniszczoła. Swego czasu nawet "Zniszczołowa", ale wyrosłam z hotkowania. Czyli wymądrzałam.)
Poza tym nareszcie pierdolnęłam (przepraszam!, więcej przeklinać nie będę, już wyłączam łacinę...) nawiązaniw do tytułu bloga. Bum szaka-laka! Moje mądrości życiowe w ustach Olka!
Pfff... Ale się rozpisałam. Ale miałam prawo, bo ostatnio komunikowałam się z Wami pod rozdziałem 15 dni temu.
Pozdrawiam! ;***

11 komentarzy:

  1. Omg! Byłam już tu wczoraj 30 minut po dodaniu tego rozdziału, chciałam napisać, że wrócę dziś, ale nie będę robić śmietnika ;)
    Dziękuje za życzenia i wzajemnie :*
    Rozdział. Super! ♥ chociaż... Mało krwisty, mimo że Dawid miał krwotok ;)
    Jestem ciekawa o co chodzi z tym Olkiem, co on zrobił...
    Bo na pewno nie dosypał czegoś Kubackiemu, to był Załatwiacz!
    Polubiłam tego ostatniego a tu bum! Rozdział bez niego:(
    Chociaż... ten samochód na końcu to pewnie on. Znowu. Ach niedobry!
    Czym jeszcze nas zaskoczysz? Kogo zaatakujesz, tak jak wczoraj Dawida! Spodziewałam się prędzej uśmiercenia Kota a nie pokaleczenia Dawida (to nie było pokaleczenie, ale mam brak słów określających ten incydent)
    Wiesz co Ci powiem? Zagroziłam Ci że w lutym mają być co najmniej dwa rozdziały inaczej odejdę. I zadziałało!
    Jakbyś mogła to podaj mi linka/i do tych opowiadań :D
    Weny, powodzenia no i żeby czas oczekiwania na to cudo nie był taki długi! ;) ♥
    Pozdrawiam, Ola

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ❤
      Voila! Udało mi się spełnić zadanie, tylko szkoda, że wyszły tylko 2 rozdziały w lutym... Nie wyrobię się z końcem opowiadania na czas...
      To, co zaczęłam w tym rozdziale mnie zniszczy. Tu będzie taka teoria spiskowa, że sama zesram się z braku pomysłów jak to wszystko powoli wyjawić...
      Załatwiacz jeszcze wróci. Wtedy dopiero będzie krwawo. Trupy będą codziennością. Tylko czemu ja zabiję takich zarąbistych ludzi? Znienawidzisz mnie za to na sto procent...
      Pozdrawiam :3

      Usuń
    2. Ech! To tylko opowiadanie ;) ja cie nie znienawidze, bo ja cie kocham! ♥ i to opowiadanie :D
      Będzie krwawo? Trupy codziennoscią? Czekam!
      I wcale nie trzeba wolno wyjaśniać, mozna to zrobic szybko ;)
      Teoria spiskowa? Co ty wymyslilas?!
      Bylam tez na drugim opowiadaniu o Peterze i powiem ci, ze masz naprawde WIELKI TALENT! Tak sie usmialam, ze szok! Dziekuje za te doznania :D
      Buziaki :*

      Usuń
  2. świetne Maż bardzo wielki talent czekam na kolejny rozdział

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj kochana, nie strasz mnie z tym zawieszaniem. Pamiętaj, kotonatorka jest tutaj. Bardziej będę się wypowiadać przy następnych rozdziałach ( mam nadzieję).
    Narazisko pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! ❤
      Ale przecież strach jest taki na temat do tego bloga... :)
      Pozdrawiam ;***

      Usuń
  4. Hej<3
    Niedawno trafiłam na twojego bloga i... no cóż... zakochałam się *.* Zakochałam się w twoich opisach, w twoim pomyśle i bohaterach <3
    Czekam na kolejne rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ;3
      Cieszę się, że pomysł się spodobał. W sumie nawet nie podejrzewałam, że TO COŚ TAM W ROZDZIAŁACH może się komukolwiek spodobać w porównaniu do świata ff o historiach miłosnych.
      Pozdrawiam ;***

      Usuń
  5. Nieeee, Dawid! Dlaczego on!? I co ten Zniszczoł ma za uszami? Co on wykombinował? O.o
    Wracaj do nas szybko, bo chyba z ciekawości umrę <3
    Pozdrawiam i weny życzę! :))
    P. S. A mówiłam ci już, że to opowiadanie to majstersztyk? ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ❤
      Zniszczoł ma jeszcze nie jeden sekret... Z czasem wszystkie wyjdą na jaw.
      Pozdrawiam ;***
      P.S. Hmm... Czy już kiedyś przesadzałaś? To wcale nie jest majstersztyk. To coś dałoby się lepiej napisać.

      Usuń