poniedziałek, 22 lutego 2016

Rozdział XI

20:22, 28 grudnia 2016, Oberstdorf

   Przyciszone ludzkie głosy niosły się echem po całej sali, odbijając się od ścian, zderzając się z innymi szeptami płynącymi na wietrze. Ogromny podłużny stół przecinał dużą salę konferencyjną na pół. Wszyscy w pomieszczeniu stali tuż przy ścianach, zbierając się w niewielkie grupki, i dyskutując ze sobą żywo. Powietrze wydawało się cięższe, wręcz nieprzeznaczone do oddychania.
Nagle drzwi otworzyły się niespiesznie, ukazując zgromadzonym sylwetkę mężczyzny, od którego aż biło nadmierną pewnością siebie. Walter podniósł dumnie głowę i przekroczył próg pomieszczenia. Wszystkie oczy skupiły się na nim. Mimo tego był uosobieniem spokoju. Jego klatka piersiowa unosiła się miarowo, po czym opadała w spokojnym rytmie. Delikatny uśmiech błąkał mu się w kącikach ust, ale ukrywał go głęboko pod stalową maską.
Usiadł na głównym miejscu przy długim stole, zapadając się w miękkim fotelu. Westchnął cicho, opierając ręce na podłokietnikach, po czym wyćwiczonym gestem nakazał pójść w jego ślady, siadając przy stole. W sali rozległo się stukanie butów o podłogę i szuranie krzeseł. Po kilku sekundach wszyscy, z dłońmi opartymi na stole, wiercili się niespokojnie na krzesłach, czekając na to, co powie Hofer. Ten tylko delektował się przyjemną ciszą, której od tak dawna nie mógł wysłuchać, chociaż tak go do niej rwało. Niemal ją przeżuwał, czując spokój rozlewający się w jego ciele.
Przymknął na moment powieki i oparł głowę na zagłówku, zapadając się jeszcze głębiej w miękki materiał wyścielający fotel. Postukał palcem wskazującym o podłokietnik, gwałtownie urywając ciszę w pomieszczeniu. To było takie dziwne uczucie panować nad czymś takim niezwykłym, pięknym i tajemniczym jak cisza.
Hofer wziął głęboki wdech, otwierając oczy.
Każdy w pomieszczeniu spoglądał pustym wzrokiem albo na ścianę, albo na wypolerowany blat stołu z ciemnego drewna. Wszyscy zniecierpliwieni czekali na jego słowa, na to, aż rozpocznie dyskusję. Jednak on wolał ich chwilę przetrzymać w tym okropnym napięciu. Chciał udowodnić im, że ma władzę. Że bez niego nie ma niczego. Że wszystko zależy od niego.
Otworzył usta, smakując słodkie, zimne powietrze, które za chwilę miało paść pod gradem okrutnej rozmowy, które miało zacząć krwawić i uciekać przed żrącym jadem. Miało zostać zniszczone, zgładzone i zastąpione przez nędzną kopię siebie.
Walter chrząknął, prostując się w fotelu. Powtórzył w myślach jeszcze raz to, od czego miał zacząć przemowę, ale wtem usłyszał zdławiony szept. Niemal niedosłyszalny. Płynący w powietrzu.
- Po co to wszystko?
Hofer podniósł swój pusty wzrok. To pytanie kompletnie oderwało go od rzeczywistości, zaburzyło obraz tych obrad. A miało być tak pięknie. Wszyscy mieli się zgodzić z jego zdaniem. Miał przygotowaną taką przemowę, że nikt nie uznałby tej decyzji, jaką podjął za niesłuszną albo wręcz komiczną. Miał już otworzyć usta, aby coś powiedzieć, kiedy ten sam głos co wcześniej przedarł się przez palącą ciszę.
- To jest już bez sensu. Wszystko legnie w gruzach. Nie można teraz myśleć egoistycznie. Tu już nie chodzi o to, jak pokażemy się w świetle tych wszystkich wydarzeń. – Stöckl podniósł wzrok znad blatu stołu. – Po co komuś blask i chwała, skoro może nie dożyć następnego dnia. Cierpieć katusze. Żyć w wiecznym strachu. – Potarł nadgarstki. – Nic nie jest ważniejsze od życia zawodników. W ogóle... nic nie jest ważniejsze od życia ludzkiego. – Spojrzał na Hofera, który utkwił wzrok na suficie. – Mówią, że cel uświęca środki. Ale w tym przypadku byłby to zbyt wysoki koszt. Życie.
Hofer westchnął. Opadł cicho oparcie fotela, po czym zamknął oczy. W pomieszczeniu na moment zapanowała cisza.
- Najlepiej uchylić się od komentarza, tak? – Kuttin, mówiąc to, wstał. – Byle tylko nie powiedzieć czegoś, co by mogło oczernić. Byle tylko drążyć dalej ten śmiertelny tunel, w którym może polec zbyt wiele osób?
Hofer prychnął.
- To, że zginął t w ó j serwismen, nie oznacza od razu, że to śmiertelny tunel – warknął Walter, napinając mięśnie. Po chwili zacisnął szczękę. Wcale nie chciał tego powiedzieć. Miał to zachować tylko dla siebie tak, aby nikt nie posądził go o egoizm.
Prawda była taka, że koszty, jakie musiałaby ponieść Międzynarodowa Federacja Narciarska, byłyby ogromne. Nie byłoby przebacz. Odwołanie konkursów prawie najważniejszej imprezy sezonu wiązało się z ogromną stratą. Wszystkie cztery miasta, do których miała zawitać kolejka Turnieju, wykosztowały się niemiłosiernie. Poza tym kilkadziesiąt tysięcy sprzedanych biletów dla kibiców. Sumy te obracały się w granicach setek tysięcy euro.
- Racja – zaczął z pogardą w głosie Andreas Goldberger – przecież eden człowiek mniej, czy więcej na świecie to nic. Zaledwie pyłek, który można łatwo zdmuchnąć – na podkreślenie swoich słów dmuchnął delikatnie na swoją dłoń. – Nic się nie stało. To t y l k o serwismen.
- Nikogo nie obchodzi jego los. Może być, może nie być. – Kuttin celowo omijał słowa, które było dla niego jak jadowita żmija: „żyć”; „nie żyć”. – Równowaga w przyrodzie nie zostanie zachwiana jednym morderstwem – wzruszył ramionami, udając brak zainteresowania.
Hofer zacisnął pod stołem dłoń w pięść, wpijając swoje paznokcie w zimną skórę.
- Poza tym niedopuszczalnym jest, aby morderca mógł sobie od tak wchodzić do pokoju zawodnika – wtrącił się do rozmowy Maciej Maciusiak. – Dobrze, że to wydarzyło się tylko raz i morderca zdążył już opuścić pokój.
Słowa „tylko raz” odbiły się echem w głowie Waltera. Zacisnął nerwowo szczęki, kątem oka patrząc na Kuttina, strzelającego kostkami. Położył obie dłonie na blat stołu, czując jak dziwne ciepło pełza po jego ciele, zderzając się z zimnem, jakie panowało w jego wnętrzu. Poczuł, jak tętno mu przyspiesza. Ugryzł wewnętrzną część policzka i wpił intensywny wzrok w ścianę naprzeciwko niego.
- Tylko raz – powtórzył trener Austriaków ze śmiechem, odchylając się lekko do tyłu. – Żeby to tylko raz. Niestety ten drugi raz był wcześniej i nie zakończył się tak łagodnie, jak znalezienie małej niespodzianki.
- Łagodnie... – prychnął siedzący obok Kuttina Horngacher.
- Jeden z moich podopiecznych o mało co nie zginął z rąk tego potwora bez serca – wycedził przez zaciśnięte zęby Heinz. – Ale dostałem wyraźne polecenie, aby milczeć – przesunął wrzące spojrzenie po blacie stołu. – Nie można niepokoić ludzi. W końcu zdecydują się nie przyjść na zawody, a to przecież ogromna strata. Finansowa. Prawda, Walter?
Wszystkie pary oczu zwróciły się w kierunku dyrektora Pucharu Świata. W kierunku tej bezdusznej istoty. Nieporuszonej zagrożeniem innych. 
Maska opadła. Hofer zacisnął wargi, ściskając dłonie w pięści, które lekko drgały na stole. Uwolnił się od sztucznej miłej miny, pozbył się swej roli.
- Czy wy naprawdę tego nie rozumiecie? – zapytał zajadliwie, starając się nie krzyczeć. To byłaby pierwsza oznaka słabości, znamię wyprowadzenia go z równowagi. – Odwołamy Turniej i co? Myślicie, że będziemy wszyscy bezpieczni i szczęśliwi. Każdy wróci do swojego kraju i będzie żyć dalszym życiem. Tak? – Zacisnął zęby. – Sądzicie, że skoro sprzątniemy mu Turniej sprzed nosa, to on uzna, że już nie ma szans i da nam spokój? Że na następnych zawodach wszystko wróci do normy i największym problemem będzie tylko wiatr? – Zaśmiał się, odchylając głowę do tyłu. – Nie. Więc dajcie spokój z tym pieprzonym odwoływaniem! To jest bez sensu! Gdybyście próbowali w to wciągnąć media i wywołać jakąś jeszcze większą aferę, nie uda się wam. Macie milczeć co do tych obu incydentów w pokojach. Nikt nie może się dowiedzieć. Nikt. Wmawiacie sobie, że tylko pieniądze nakłaniają mnie do kontynuowania konkursów. Zasłaniacie się tym, że zawieszając imprezę, uchronicie życia zawodników, kibiców i wasze. Że pieniądze się w ogóle nie liczą. Ale powiem wam jedno – ściszył głos – chyba nie muszę przypominać za co dostajecie... Jakby to ująć? – podrapał się po brodzie. – Premię do ręki. – Uśmiechnął się przebiegle. – Sponsorzy nie są najważniejsi? Nie tylko pieniądze? Ostatnio słyszałem z waszych ust zupełnie co innego. – Oparł się wygodnie, kładąc ręce na podłokietnikach fotela. – Teraz nagle zmieniliście zdanie?
Cisza, jaka nastała po przemowie Hofera, wgryzała się w skórę każdego z obecnych. Wszyscy czuli na sobie toksyczne tryumfalne spojrzenie pełzające po ich ciałach, próbując zajrzeć w przepełnione mieszanką wstydu i skrępowania oczy.
- Ale wtedy nie chodziło o niczyje życie – wyszeptał Stöckl. – Nikt nawet nie potrafiłby sobie wyobrazić czegoś takiego. Nie wiem, czy zwariowałem, czy nie, ale nie potrafię usiedzieć spokojnie na miejscu, szczególnie, kiedy wiem, że jeden z moich podopiecznych został porwany. Widziałem, w jakim był stanie. A ta przesyłka... – przełknął nerwowo ślinę. – Ta przesyłka może wiele sugerować. Boję się, że to jego palec. Że to on musiał cierpieć. Jest mi ogromnie wstyd za to, że nie zrobiłem wszystkiego, co w mojej mocy od razu, kiedy zniknął. Czuję się temu współwinny. – W oczach trenera norweskich skoczków zaczęły materializować się łzy. – I jest mi jeszcze bardziej wstyd za to, że znam takiego człowieka, dla którego cierpienie i śmierć innych nie jest wystarczającym znakiem do tego, aby zaprzestać tego cholernego cyrku z Turniejem! – Po jego twarzy spłynęła łza. – Powiem ci tak, Hofer: bierz sobie te pieniądze w cholerę! Byle tylko uniknąć tego piekła na ziemi!
Wszystkie oczy zwróciły się w stronę Alexa.
Stöckl czuł na swoim ciele dziwne dreszcze. Jego ręce trzęsły się ze zdenerwowania i nadmiernych emocji. Na twarz wstąpił mu ból, który już po chwili zmienił się w determinację i złość. A przede wszystkim wstyd, że podlega komuś takiemu jak Hofer.
- Ty idioto – syknął Walter.
- Hofer, ne zmienisz naszego zdania co do odwołania Turnieju – wyrwał się Schuster. – Choćby nie wiem co, nie zmusisz nas do milczenia o czymś tak ważnym.
Hofer parsknął śmiechem.
- Nie rozśmieszaj mnie! Ktoś przypadkiem może odkryć, że na konta niektórych wpłynęły nagle niezwykłe sumki. Tak po prostu, zupełnym przypadkiem. I jeszcze większym przypadkiem sprawa trafi do mediów.
Pointner zamknął oczy i, kręcąc głową, zaśmiał się głośno.
- I co ci z tego przyjdzie, Hofer? – zapytał ironicznie. – Ktoś stojący z boku mógłby pomyśleć, że w tym jakiś interes, aby tylko móc umożliwić działania mordercy.
Walter opuścił głowę, uśmiechając się półgębkiem.
- Nie obchodzi mnie, czy kogoś zabije, porwie, pobije czy co to tam. Liczy się zysk i kolorowe papierki wpływające na konto. – Podniósł wzrok. – Ludzie sobie jakoś poradzą.
Milczenie oblało pokój. Słowa Hofera wywołały w nich wstręt.
- Jesteś potworem – wysyczał przez zęby Skrobot.
- To moja zaleta – odparł dumnie Walter, wstając.
Po chwili wyszedł z pomieszczenia, zostawiając wszystkich w odmętach wiecznie skurczającej się ciszy i napięcia, wywołującego gęsią skórkę.

Telewizor śnieżył, zasypując ekran gradem szarych, białych i czarnych wzorów. Kiedy po ekranie przebiegały smętne paski, Załatwiacz uderzył w niewielką obudowę starego telewizora. Obraz od razu zyskał ostrość, ukazując prezenterkę siedzącą przy szklanym stoliku, ale nie na długo, przez co mężczyzna zaklął pod nosem. Spojrzał jeszcze raz gniewnie na ekran i westchnął zirytowany.
Po krótkiej chwili ponownie uderzył w telewizor. Ekran natychmiast oczyścił się z szarych plam, a przed oczami Załatwiacza pojawiło się to, na co czekał od dawna. Uśmiechnął się pod nosem i zrobił kilka kroków do tyłu, opadając ciężko na stare krzesło, które skrzypnęło pod jego ciężarem.
- Czy Turniej Czterech Skoczni padnie łupem terrorysty? – powiedziała prezenterka, przekładając kartki leżące na stoliku. Za jej plecami pokazało się niewielkie zdjęcie, przedstawiające skocznię w Oberstdorfie. – Dzisiejsze wydarzenia na stadionie skoczni w Oberstdorfie mogą wywoływać lęk i niepewność co do dalszego losu wielkiej imprezy narciarskiego świata.
Załatwiacz prychnął pogardliwie, odchylając głowę do tyłu.
- Zabójstwo i porwanie. Oto, czym naznaczyła się 65. edycja Turnieju Czterech Skoczni. Ofiarę śmiertelną poniósł austriacki serwismen – Florian Müller. Jego ciało znaleziono w pomieszczeniu, gdzie przygotowywał narty skoczków przed startem. Umarł po ciosie nożem w brzuch. – Obraz ponownie zaczął tracić ostrość, ale już po chwili wszystkie barwy odzyskały swoją jasność. – Ofiarą porwania padł natomiast norweski skoczek narciarski, będący jednym z faworytów do sięgnięcia po tryumf w Turnieju.
Słysząc to, Załatwiacz wstał szybko i zrobił kilka kroków do tyłu. Nachylając się, oparł dłonie na kolanach. Spojrzał na rozrzucane na wszystkie strony kończyny Forfanga, jęczącego cicho na podłodze. Siniaki zdobiły jego piękną buźkę niemal wszędzie. Przecięta warga nabrała zielono-fioletowego koloru. Ręce, przywiązane od kilku godzin wysoko w górze, straciły wszelkich oznak życia – były całe blade. Spod rozcięcia na podkoszulku wyzierał okropny siniec, który w pewnych miejscach zmieniał barwę na czerwoną. Nogi drgały mu z bólu. Głowa zwisająca na klatkę piersiową chwiała się na wszystkie strony.
- Coś o tobie, kochaniuteńki – powiedział ze śmiechem Załatwiacz.
Johann natychmiast podniósł głowę, pokonując tępy ból, który towarzyszył mu przy tym ruchu.
- Prawdopodobnie został porwany z terenu obiektu narciarskiego w trakcie trwania serii kwalifikacyjnej. Dane te nie są stuprocentowo pewne. – Chwilowa cisza. – Wszyscy zastanawiają się, jak można było dopuścić do porwania zawodnika na terenie skoczni. Czyżby zawiniła ochrona?
Wtedy na ekranie pojawił się rosły mężczyzna około trzydziestki. Jego łysa czaszka lśniła w blasku fleszy. Mimo iż jego twarz wydawała się być jak wykuta w kamieniu, z oczu wyzierał mu strach i niepewność.
- Czy obiekt był dobrze chroniony? – padło pytanie z ust jakiegoś dziennikarza.
- Nie ma sytuacji, abyśmy nie stanęli na szczycie swoich możliwości, by chronić jakiekolwiek wydarzenie masowe. Zawsze dopinamy wszystko na ostatni guzik, aby sprawić jak największe poczucie bezpieczeństwa zawodnikom i kibicom. – Oblizał spierzchnięte wargi, próbując zrobić krok do przodu. – To niemożliwe, żebyśmy to my popełnili jakikolwiek błąd.
- Ale jednak zabójca i porywacz dostał się na teren skoczni dwa razy tego samego dnia. To nie powinno się wydarzyć.
- Nie mamy pewności co do tego, czy to na pewno była jedna osoba.
Załatwiacz zaśmiał się pod nosem, podchodząc do Johanna. Usiadł obok niego, gładząc go przy tym po włosach, w których pałętały się grudki krwi.
- Słyszałeś? Nie doceniają mnie – powiedział Załatwiacz, przytulając się do ramienia Forfanga. Ciałem porwanego natychmiast wstrząsnęły dreszcze, wywołując ogromną falę bólu. – Sądzą, że nie byłbym zdolny, aby dokonać tego sam. Nawet nie wiedzą, do czego jeszcze byłbym zdolny – rzucił z szelmowskim uśmiechem na ustach.
Po chwili podniósł wzrok na zawieszone u góry bezwładne ramiona skoczka.
- Biedactwo – szepnął z udawaną troską, po czym przyklęknął i sięgnął do kieszeni po nóż. Rozciął więzy przytrzymujące obie ręce u góry. Ramiona Forfanga natychmiast opadły ciężko na ziemię. Dopiero po krótkiej chwili Johann poczuł dziki ból w rękach. Skrzywił się, co Załatwiacz skwitował dumnie: - Przynajmniej potrafię być dobrotliwy, kotku.
- Ty chory dupku – wysyczał Forfang, ściskając z trudem lewy nadgarstek, w którym wyżłobiła się niewielka ranka. – Jesteś pierdolniętym psychopatą! – dodał nieco głośniej, próbując się podnieść.
Załatwiacz natychmiast wstał, ledwo powstrzymując się przed odruchem kopnięcia skoczka w brzuch. Zamiast tego zaśmiał się i włożył ręce do kieszeni.
- No śmiało, misiaczku. Wstań – zachęcał, z uśmiechem na ustach patrząc na krzywiącego się z bólu Forfanga. – Pokaż, jaki jesteś silny. No już! Śmiało!
Johann jęknął, opadając plecami na ścianę.
Załatwiacz prychnął, odwracając się na pięcie.
 - Taki jesteś odważny i silny. Odważny w głowie, silny w gębie – skwitował Załatwiacz, siadając na krześle.
- ...Są pewne spekulacje, że za dzisiejsze wydarzenia odpowiada Państwo Islamskie. Jest to nawet całkiem prawdopodobne – grzmiał głos mężczyzny w okularach i rzadkich siwych włosach.
Załatwiacz prychnął.
- Naprawdę? Nie sądziłem, aby doszli do tak daleko idących teorii spiskowych wszechświata. Żeby mnie porównać do jakiegoś cholernego Araba! – zaśmiał się gorzko.
- Dzisiejsze wydarzenia na skoczni nie spoczęły tylko na zabójstwie i uprowadzeniu jednego z zawodników. – Na ekranie pojawił się telebim i skocznia podświetlana zielonym światłem. – Jeden z kibiców znajdujący się dzisiejszego dnia na stadionie przesłał nam ten oto filmik.
Mężczyzna w czerni i Johann leżący na podłodze. Długi, okropny monolog i puste zielone światło. Poruszenie na stadionie, ciche przekleństwa wśród kibiców i niespokojnie trzęsący się obraz. Załatwiacz oglądając to nagranie założył nogę na nogę i z uśmiechem wpatrywał się w ekran.
- Dobrą robotę wykonaliśmy, słodziutki – powiedział po chwili dumnie Załatwiacz.
- Nie wiadomo, czy Johann André Forfang nadal żyje – rozległ się głos prezenterki, na co Załatwiacz zaśmiał się gorzko.
- Widzisz? Już cię mają za martwego!
- Gnij w piekle, dupku! – wrzasnął Forfang.
Załatwiacz wstał i podszedł do Johanna, siedzącego na ziemi.
- Ktoś tu nie może wstać, hę?
Skoczek milczał.
- Bądź grzeczny, bo w innym wypadku zaraz znowu poczujesz cudowny błogostan moich „leków” – poklepał porwanego po policzku, drugą rękę wkładając do kieszeni.
Forfang odchylił się delikatnie. Nadal był otumaniony po ostatnim zastrzyku i na samą myśl o kolejnej dawce, wszystkie mięśnie jego ciała napięły się w zdenerwowaniu i lęku, że podczas utraty przytomności Załatwiacz mógłby mu coś zrobić.
- Pierdol się – wysyczał Johann.
Jego oprawca natychmiast wyciągnął z kieszeni sznur, którym zaczął wiązać nadgarstki skoczka, starając się jak najmocniej zacisnąć więzy. Obwiązał grubą linę wokół przegubów, po czym zaczął zawiązywać niechlujny węzeł. Nieprzyjemnie szorstki sznur z każdą chwilą coraz bardziej uwierał skoczka.
- Zabijesz mnie, prawda? – zapytał nagle Forfang, z trudem powstrzymując krzyk bólu. Plecy wygiął w łuk. – Nie oszczędzisz mnie dla „dobra sprawy”?
Porywacz westchnął.
- Nawet nie wiesz, jaki jestem dla ciebie łaskawy – odparł Załatwiacz, spoglądając na dłonie sportowca. – Nawet nie masz pojęcia.
Zaciskając kolejny węzeł na nadgarstkach Forfanga, przywiązał drugi koniec liny do rury ciągnącej się wzdłuż ziemi. Odejmując dłonie od liny, przeciągnął palcami po palcach Johanna. Po komplecie palców, które skoczek zawdzięczał maleńkiej cząstce człowieczeństwa, tkwiącej w Załatwiaczu. Cząstce, która niedługo miała wygasnąć.

Klemens natychmiast podniósł się z łóżka, dysząc ciężko. Rozejrzał się po ciemnym pokoju, po czym przetarł dłońmi zaspaną twarz. Zaczął szybko mrugać, aby przyzwyczaić wzrok do ciemności. Po chwili z mroku nocy zaczęły wyłaniać się kontury mebli. Nadal czując przyspieszony puls, przeniósł wzrok na zegar.
2:41.
No ładnie, pomyślał.
Potrząsnął głową. Chciał przegnać dzikie wrażenie, że usłyszał jakiś szmer. Próbował to usprawiedliwić koszmarem, który przyśnił mu się przed chwilą. Ale teraz niczego nie mógł być pewien. Nie po tym, co działo się na skoczni. Nie po tym, co stało się w pokoju Kamila i Janka. Teraz pewność, że wszystko jest dobrze, że nie trzeba odwracać się co jakiś czas do tyłu, była błędem, za który można było słono przypłacić.
Jęcząc z grymasem, że nie może po prostu wtulić się w poduszkę i wrócić do błogiego stanu, w jakim sen utrzymywał jego umysł, przerzucił nogi przez krawędź łóżka i stanął niepewnie na ziemi. Wyszukał stopami butów, które zostawił przed snem obok łóżka, a gdy je znalazł, wsunął się w nie niezgrabnie.
Rozprostował kości, po czym podciągnął szare dresowe spodnie. Ziewając, zrobił kilka kroków w kierunku okna. Ze zdziwieniem stwierdził, że było lekko uchylone. Stojąc naprzeciwko okna, złapał za klamkę i zamknął je z cichym trzaskiem.
Wtedy w pokoju rozległ się dźwięk zamykanych drzwi. Klemens obrócił się na pięcie w ich stronę, łapiąc do rąk lampkę nocną, leżącą na stoliku obok okna. Przyglądał się uważnie pokojowi, cały czas coraz mocniej zaciskając dłonie na lampce.
Po chwili stwierdził, że to, co było w tym pokoju, już wyszło. A raczej ten ktoś wyszedł. Przełknął nerwowo ślinę, po czym usiadł na łóżku, które ugięło się pod jego ciężarem. Patrząc się tępym wzrokiem w ciemność, położył się wygodnie, układając ciało w pozycji embrionalnej. Leżał tak kilka minut, po czym przewrócił się na plecy. Poczuł nagle coś twardego, wbijającego się w jego lędźwie. Podskoczył jak rażony i natychmiast usiadł na skraju materaca.
- Nie, nie, nie, nie, nie... – mruczał pod nosem.
Po kilku minutach wpatrywania się w nieznany przedmiot, zebrał w sobie odwagę i sięgnął po niego. Była to zwykła, złota bransoletka. Przyglądnął się z zaciekawieniem, po czym uniósł rękę do góry, aby ją rzucić na jakąś szafkę, ale wtedy zauważył coś, co sprawiło, że zamarł z krzykiem, który wydostał się z jego gardła jak szept.
Dwa sześcianiki, zwisające z bransoletki, zaczęły się kręcić. Jednym z nich była niewielka plastikowa biała kostka do gry z różowymi oczkami. Drugi zaś był drewniany i trochę większy. Widniał na nim lakoniczny zapis: „Tylko ty. ~K.
Murańka zsunął się na podłogę. Bransoletka wypadła mu z rąk, upadając obok niego. Zaczął łkać, próbując przy tym odzyskać trzeźwy rozum.
Po chwili sięgnął po telefon leżący na szafce nocnej. Trzęsącymi się dłońmi wybrał numer, po czym przycisnął aparat do ucha, szepcząc ciągle:
- Nie, nie! Tylko nie to!
Sygnał, powtarzający się wielokrotnie, zaczął go już niepokoić i irytować. Po około minucie, usłyszał cichy dźwięk, świadczący o tym, że osoba po drugiej stronie odebrała. Odetchnął z ulgą.
- Halo? – rozległ się żeński głos.
- Aga? Jak się czujesz? – wyrzucił z siebie Klimek.
- To pytanie dręczyło cię aż tak bardzo, aby dzwonić do mnie o trzeciej nad ranem? – zapytała na wpół śmiejąc się. Nie słysząc odpowiedzi Murańki, dodała: - Czuję się dobrze, ale martwię się bardziej o ciebie. Nic ci nie jest?
Klemens westchnął ze łzami w oczach.
- Wszystko dobrze, kochanie. Przepraszam, że przerwałem ci sen – powiedział, chcąc się już rozłączyć. Nagle jednak przypomniał sobie o czymś i rzucił pospiesznie: - Ucałuj naszego synka ode mnie.
- Dobrze. Dobranoc.
- Dobranoc – szepnął Klimek, rozłączając się.
Przerzucił wzrok na bransoletkę leżącą obok.
- Dobranoc – powtórzył niemo.
Cały czas patrząc na bransoletkę, dźwignął się na łóżko i umościł się do snu. Jednak świadomość, że macki tego psychopaty sięgają tak głęboko, nie pozwalała mu zasnąć. Patrzył się zatem w sufit, do czasu, aż nie zaczęło świtać i zmorzył go sen. Uciekając w błogi stan nieświadomości, cały czas miał przed oczami bransoletkę, należącą do jego żony. To nie mógł być zbieg okoliczności, że ten morderca mógł znaleźć taką biżuterię w pierwszym lepszym sklepie jubilerskim. To nie była zwykła kostka do gry. To nie była zwykła drewniana kostka. To była pierwsza rzecz, jaką zakochany Klimek dał dziewczynie, która potem okazała się być w nim na tyle zakochana, że została jego żoną. 
Tylko ty. ~K.
To niemożliwe. On nie mógł o tym wiedzieć. Po prostu nie.

*****
Tak, wiem... Powtarzam się, za długo karzę Wam czekać, a jak już publikuję, to krótkie gówno... Ale mniejsza z tym.
Przede wszystkim przepraszam za to długie oczekiwanie. Nie miałam weny, wszystko wokół tak się kumulowało, że nie miałam czasu ani ochoty na pisanie. (Życie takie jest.)
Jestem okropnym brutalnym człowiekiem, wcieleniem zła i ogólnie utożsamiam się z Gorgoną. Ale w tym rozdziale wszyscy pewnie westchnęli z ulgą, że Johann ma wszystkie 10 paluszków u rączek. Tylko szkoda, że cały czas zadaję mu coraz więcej bólu... Chuj z tym. No.
Nie obiecuję, że tym razem będzie szybciej. Bo nie wiem. Jedno jest pewne: narazie nie chcę porzucać bloga.
Pozdrawiam ;***
P.S. Mam wewnętrzny dylemat kogo w tym opowiadaniu mianować trenerem Polaków. Liczę na propozycje. Tylko jak mi ktoś napisze, że Polo, to uduszę!!!

9 komentarzy:

  1. Jak zwykle mnie zaskakujesz :) Jak dobrze, że to nie palec Forfanga. On i tak już jest na pograniczu życia i śmierci. Byłam pewna , że Załatwiacz go eypuści, a tu dupa. Walter jak to Walter. Ma wszystko w dupie. Niech i jego Załatwiacz załatwi xD Czyżby Klimek następną ofiarą ? Zostaję sprawa z palcem. Teraz to nie mam pojęcia kogo on może być. Dzięki za rozdział i do następnego :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A i propo trenera... To niech będzie Kojonkowski. Spoko gość. :)

      Usuń
    2. Dziękuję ❤
      Spokojna głowa - Załatwiacz za każdego się spróbuje zabrać! Dla niego to żadna różnica czy to Król Wiatrów Walter, czy Janusz w oborze.
      Palec i następna ofiara - rozwiązanie już wkrótce :D
      Pozdrawiam :***

      Usuń
  2. Nie martw się! Pewnie i tak tego nie robisz, ale ok. Jestem! Ale szkoła mnie zjada...
    Rozdział miód malina. Chociaż moja główka chciała paluszka!
    Paluszka Forfanga! No ale znów wybaczam.
    Walter. Wspominałam już że nienawidzę gnoja? Chociaż dzięki niemu Twoja twórczość może iśc dalej :D możesz doprowadzac do kolejnych... tak śmierci! I czekam cierpliwie kiedy kogoś uśmiercisz, bo groźby są fajne, ale czas przejść do meritum! Do zabójstw! Do końca skoków narciarskich! Buahahahahahah
    Twoje opowiadanie jest genialne, lubię kryminały a to chyba już trochę zryło moją psychike... Nie zanudzam: nie wiem kto ma być trenerem. Jak pewna mądra osoba kiedyś mi powiedziała: to twoje opowiadanie, twój pomysł, ja się dotosuje ;)
    Weny ;*
    Ola

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :)
      Powinnaś się cieszyć, że Forfang nadal może liczyć na paluszkach do dziesięciu! Byłam litościwym człowiekiem wobec niego...
      Przerażasz mnie... Koniec skoków narciarskich? Więcej śmierci? Zapewniam Cię: w mojej głowie siedzi już chyba 5 pomysłów na śmierć. Bolesną i mniej bolesną. Ale śmierć to śmierć :D
      Pozdrawiam ;***

      Usuń
  3. No dobra, jakoś się ogarnęłam. Kochana, warto było czekać na coś takiego. Jedyne co mi się ciśnie na usta po przeczytaniu tego rozdziału, to DZIĘKUJE. Dziękuję losowi, że zaprowadził mnie aż tutaj.
    Kurczę, odebrało mi mowę. Poważnie. Pierwszy raz w życiu nie potrafię opisać jakiegoś rozdziału. To już nie jest mistrzostwo, nawet nie ma takiego słowa, które idealnie zdefiniowałoby to opowiadanie. Mówię to z pełną świadomością. Taka historia rodzi się raz na kilka lat. Do tego jeszcze dochodzi osoba, która potrafiłaby to napisać w taki sposób, że czytelnikowi dosłownie zabrałoby mowę. Właśnie coś takiego przeżyłam. Cudowne uczucie.
    Jesteś moim absolutnym guru. Twoje opowiadania mają "to coś". Aż chce się więcej.
    Ręce same składają się do oklasków. No co tu więcej mówić?
    Pozdrawiam i weny życzę! :))

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję ❤
    No ale weź nie przesadzaj... Od razu takie słowa... *rumieńce na twarzy jak u małej dziewczynki*
    Poza tym ten rozdział to mi akurat nie wyszedł. Następny też nie wyjdzie. Nie ma weny - nie ma dobrych rozdziałów. Amen.
    Pozdrawiam ;***
    ...i jeszcze raz dziękuję!

    OdpowiedzUsuń