14:51, 29 grudnia 2016, Oberstdorf
Stefan westchnął, kręcąc głową na boki. Po chwili wyciągnął ręce przed siebie, splatając palce ze sobą. Nie czekając na nic, ponowił bieg, rytmicznie poruszając rękami do muzyki, jaką odgrywały jego stopy, uderzając o zmarzłą ziemię.
W tym roku do Oberstdorfu zawitała prawdziwa zima. Śnieg zakrywał swoją kurtyną każde drzewo, szczyty górskie szkliły się, lód pokrywał ziemię. Zimowa aura dawno nie spłynęła na Oberstdorf w czasie Turnieju Czterech Skoczni. Było to lekkie zaskoczenie, rozczarowanie i równocześnie radość. Podczas sezonu zimowego śnieg powinien być najbardziej oczywistą oczywistością. Jednak z roku na rok status ten zmieniał się gwałtownie. Globalne ocieplenie robiło swoje.
Kraft szybko przebiegł kawałek, dzielący go od drzwi, prowadzących do austriackiego boksu. Jednym susem pokonał stopnie schodów i wparował do pomieszczenia, w którym panował niepokojący hałas. Każdy rozmawiał z każdym i nikim równocześnie, nie zważając na to, czy rozmówca jest metr czy dziesięć metrów od niego.
Pierwszym, który zwrócił uwagę na Stefana był Hayböck. Podbiegł do niego, przerywając wgapianie się w ekran telefonu i uważne przysłuchiwanie się rozmowie Fettnera i Hofera. Thomasa Hofera.
- O co chodzi? – zapytał Kraft, spoglądając na beztrosko rozmawiających kolegów z kadry.
- Wszyscy zgodnie uznaliśmy, że skoro i tak możemy zginąć, to nasze hasło, które po sobie pozostawimy, to: „Niech śmierć pocałuje nas wszystkich w dupę” – powiedział Michael, unosząc kąciki ust do góry.
- A ty?
- Co: ja?
- Co ty tu robisz? Przecież to przed hotelem... Podobno byłeś nieprzytomny – zająkał się Stefan.
- Tak, to prawda. Nieprzytomny zupełnie tak, jak wtedy gdy upiłem się w trzy dupy na urodzinach Marisy i potem przez dwadzieścia godzin nikt mnie nie mógł dobudzić – rzekł. To porównanie wywołało uśmiech na twarzy Krafta. – Na całe szczęście mój stan nie był poważny i lekarz orzekł, że mogę bez problemu skakać.
- To dobrze. Miło będzie patrzeć, jak uniżasz się przed moim zwycięskim majestatem – zakpił Kraft.
- Zobaczymy kto tu będzie zwycięzcą – odparł Hayböck, wychodząc na zewnątrz.
Kraft westchnął i usiadł na ławce najbliżej niego. Schował głowę między ramiona i zaczął się nerwowo kołysać w przód i w tył. Każdy, kto dziś nie umrze, będzie zwycięzcą. To będzie jego mały tryumf. A jedno było pewne – będą też przegrani.
Stoch biegł powoli, czując, jak jego każdy mięsień pobudza się do życia, skurczając i rozkurczając się rytmicznie. Chłodne powietrze delikatnie opływało jego ciało, wywołując gęsią skórkę. Prawą ręką poprawił swoją granatowo-czerwoną czapkę i nieznacznie przyspieszył. Uwielbiał to uczucie, kiedy mięśnie zaczynały go boleć od wysiłku. Kochał tę falę gorąca, która przetaczała się wtedy przez jego ciało. Za każdym razem przyspieszał. Zawsze cieszył się z tego, że walczył sam ze sobą, z własną słabością. Komuś mogłoby się wydawać, że to bez sensu, doprowadzać się na skraj wytrzymałości organizmu, nie pozwalać sobie na chwilę wytchnienia. Ale on to kochał.
Przebiegł obok jednego z domków serwismenów, po czym skręcił w stronę lasu, odgrodzonego od terenu skoczni wysoką siatką. Dysząc nieznacznie, podbiegł do siatki, wczepiając w nią palce. Zimny metal przeszył jego gorące palce, odciskając na nich palące ślady, które po chwili znikały, aby w ich miejsce pojawiały się kolejne. Człowiek mógł utonąć w tym niezwykłym uczuciu. Zderzenie dwóch różnych ciał. Niemalże morderczy pocałunek ciepła i zimna, trwający do czasu, aż ktoś nie oprzytomnieje i wyrwie się z niezwykłego transu.
Pokręcił głową, po czym ruszył wzdłuż ogrodzenia, co jakiś czas uciekając wzrokiem w stronę skoczni. Donośne dźwięki dochodzące ze stadionu ogrzewały jego serce, wlewając do środka szczęście i dumę. Był dumny, bo wiedział, że tam, na dole, stoją tłumy jego rodaków. Co prawda, nie było to to samo wsparcie, co w Zakopanem czy Wiśle, ale dało się to wyczuć. Gdyby ktoś się skupił, dałoby się wyczuć delikatne wibrowanie powietrza, naelektryzowanego od każdego jednego okrzyku, mającego utrzymać zawodnika jak najdłużej w locie.
Z rozmyślań wyrwał go głuchy trzask. Zanim zdążył się zorientować, upadł na ziemię, z trudem podpierając się rękami. Spojrzał do tyłu. Duży kamień, o który się potknął, zdawał się śmiać z Kamila. Jego chropowata powierzchnia pokryta była cienką warstwą śniegu, który w niektórych miejscach przechodził w lód.
Stoch podniósł się, otrzepując kolana ze śniegu. Biały puch opadł na ziemię, ginąc wśród tysięcy innych płatków śniegu. W jednym momencie były czymś istotnym, aby potem spaść i zmieszać się z tłumem, i w żaden sposób nie wyróżniać się od wszystkich i wszystkiego wokół. Spadły z wysokości, aby stać się nikim. Kolejną materią we wszechświecie, bez której świat nie straciłby swojej równowagi.
Ponowił trucht. Cały czas trzymał się trasy wyznaczonej przez metalową siatkę. Zimne powietrze omywało jego płuca. Mięśnie skurczały się i rozkurczały. Słońce rzucało ostatnie promyki na jego plecy. Śnieg skrzypiał pod stopami. To nieprawdopodobne, jak monotonia może stać się czymś tak pięknym, że chciałoby się uchwycić ten moment na dłużej.
W pewnej chwili kilkadziesiąt metrów przed Stochem pojawiła się ludzka sylwetka. Człowiek, przechodzący przez sporą dziurę w siatce, ubrany był cały na czarno. Jedynym jasnym punktem była jego blada twarz. Otrzepał z ramienia ostatni, uschnięty liść, pozwalając mu upaść na ziemię w spokojnym tańcu, który nie mógł być porównywany do niczego innego. Nieznajomy rozejrzał się ostrożnie na boki. Kamil natychmiast uskoczył w bok, chowając się częściowo za schnącym krzakiem. Przeklął w duchu fakt, że miał na sobie zieloną kurtkę, dzięki której mógł zostać łatwym celem uchwytnym dla oka. Człowiek na całe szczęście go nie zauważył i ruszył w stronę wioski skoczków, posuwając się powoli. Chociaż w sumie może wcale nie chciał go zauważyć. Może przypadkiem zamknął oczy, patrząc na Stocha. Może nie chciał widzieć nikogo, tak samo, jak nie chciał zostać zauważony przez nikogo.
Stoch dla ostrożności wsunął się bardziej między gałązki krzewu, obserwując poczynania nieznajomego. Po ciężkich ruchach i mocniejszej budowie ciała stwierdził, że to mężczyzna. Odruchowo przełknął ślinę, z trudem przepychając ją obok guli w gardle. Spokojnie, powtarzał sobie, tak to już teraz jest. Może to przypadkowy człowiek? Jednak sam nie wierzył własnym pocieszającym myślom. To nie mógł być przypadek, żeby oprawca i przypadkowy człowiek byli do siebie tak fizycznie podobni, jak i mieli na sobie jednakowy strój.
Istniała też inna opcja.
Kamil mógł podświadomie wmówić sobie te podobieństwa. Ludzki umysł tak działa – wytwarza niepotrzebne obrazy i myśli wtedy, kiedy nie powinno ich być. Natychmiast gdy człowiek potrzebuje potoku myśli, umysł tak jakby się blokuje. Choćby nie wiadomo jak kto by się starał, niemożliwe jest, aby poskromić umysł. Umysł jest w tej grze lwem, a człowiek jedynie mrówką, której wydaje się, że potrafi pokonać lwa, uciekając przed nim. Jednak lwa nie można pokonać. Zawsze do ciebie wróci i uderzy ze zdwojoną siłą, nieważne gdzie jesteś. Czy to nie jest dziwne?
Mężczyzna posuwał się wzdłuż ścian boksów, muskając palcami wszelkie krawędzie i nierówności. Szedł bezszelestnie i powoli. Zupełnie jakby nie chciał być zauważony. Po dłuższej chwili przystanął w miejscu, nasłuchując. Wystawił rękę zza ściany i upuścił coś na ziemię. Gdy przedmiot upadł na ziemię, szybkim krokiem skierował się w stronę dziury w siatce.
Kiedy już miał przechodzić przez poszarpane przejście, zatrzymał się i spojrzał w stronę Stocha. Skoczek zamarł. Wiedział, że wzrok tego kogoś tkwi na jego ciele. Kamil skulił się jeszcze bardziej, mając nadzieję, że nagle zniknie, pęknie i rozpłynie się w powietrzu jak bańka mydlana. Jednak nie miał na co liczyć. Było za późno. Z trudem uniósł głowę do góry. Co prawda nieznacznie, ale liczył się sam fakt, że to zrobił. Że przemógł się.
Mężczyzna cały czas wiercił dziurę w czole Stocha. Po kilkunastu sekundach bezsensownego wgapiania się w Kamila, szepnął coś bezgłośnie. Przekaz jednak dotarł do Stocha.
„Ani słowa.”
Po chwili sylwetka mężczyzny zniknęła w lesie po drugiej stronie ogrodzenia. Oszołomiony Stoch podbiegł w stronę dziury. Kiedy stanął prosto przed nagłą wyrwą w ciągłości siatki, zaklął siarczyście pod nosem. W miejscach, gdzie metal zamieniał się w pustkę, siatka kończyła się nadpalonymi i poszarpanymi krawędziami. Ktoś zrobił tę dziurę za pomocą prowizorycznego materiału wybuchowego, który z pewnością mógłby zrobić piętnastolatek, mający do dyspozycji podstawowe materiały i jakiekolwiek pojęcie na temat budowy materiału wybuchowego.
Nie zastanawiając się długo, pobiegł pędem w stronę wioski, byle jak najbliżej ludzi i jak najdalej morderców. Wiedział, co miał zrobić. Wiedział, że ktoś powinien się dowiedzieć o tym niedopatrzeniu. Przecież, cholera, to był wielki Turniej, a ochrona pozwala sobie na takie rzeczy, jak przeoczenie dziury w ogrodzeniu. To było wręcz nie do uwierzenia.
Było już ciemno. Światło reflektorów przecinało czarną zasłonę, wypełniając przerwy w ciągłej, miękkiej tkaninie swoim jaskrawym światłem. Drzewa wydawały się skrzypieć złowrogo, tak, jakby miały zaraz runąć. Niebieskawe światła latarki poruszały się szybko, przebiegając przez wioskę skoczków, wijąc się wzdłuż ogrodzenia, aby po kilku minutach wpaść w pustkę, która przerodziła się w las. Dziesięć stóp uderzało chaotycznie o zmarzłą ziemię. Łysy mężczyzna na przedzie o karmelowej karnacji zaklął cicho pod nosem. To było pewne, że skończy się to dla niego źle.
- Schmidt, podejdź – warknął łysy, czując, jak krew w nim dosłownie się gotuje.
Po kilku sekundach obok niego stanął wysoki mężczyzna. Niemalże biała czupryna opadała mu na czoło. W rękach trzymał krótkofalówkę.
- Tak? – zapytał.
- Czy ktoś w ogóle przez ten cały czas postanowił choć raz obejrzeć ten teren, do cholery? – spytał, zaplatając ręce za plecami.
Odpowiedziała mu cisza, którą po chwili przerwał okularnik, stojący z tyłu:
- Możemy przejrzeć obraz z kamer – zaproponował, uśmiechając się krzywo, na siłę, unosząc wyżej lewy kącik ust.
Łysy zmełł w ustach przekleństwo, jakim miał zamiar obrzucić wszystko wokół.
- Dobrze – odparł po chwili. Na jego języku nadal gnieździł się ten przeklęty owad, który jak najszybciej chciał przekląć wszystko wokół. Mimo, iż starał się utrzymać go w wiecznym spokoju, każde następne uderzenie serca wymagało w nim jeszcze większą chęć do obrzucenia wszystkiego błotem za pomocą słów. Na początku było słowo. I to był ogromny błąd. Słowa są gorsze od czynów.
Okularnik czekał jeszcze chwilę, czujnie obserwując twarz wyższego od siebie komendanta jednostki policji Komendy Głównej w Oberstdorfie – jednego z najbardziej gruboskórnych i bezdusznych osób, jakie w życiu miał okazję poznać.
Po krótkiej chwili na usta komendanta wkradł się wymuszony uśmiech. Nie mówił on jednak tego, co zwykle przemawia za uśmiechem dziecka. W środku wcale nie kłębił się ocean zadowolenia z uwagi podwładnego. W środku tlił się pożar i głęboko zakorzeniona irytacja człowieka żądnego krwi, który sprawiał wrażenie skłonności psychopatycznych. W nienawiści do świata – tak został wyszkolony na służbie.
Jednak to nie policja zmieniła go w potwora, którego krył pod spodem, potwora, który za słuszną propozycję podwładnego byłby w stanie zabić z zimną krwią i pustym wyrazem twarzy.
Na początku był żołnierzem. Przeszedł wiele. W swoim życiu widział już, jak wybuch granatu oderwał głowę jego najlepszego przyjaciela. Widział hektary pokryte ciałami, skąpanymi w krwi. Widział koniec jego jednostki. Został ostatni z grupy pięćdziesięciu mężczyzn, którzy pociągali za spust z bólem serca, z grupy, która zawsze potrafiła zamienić szary dzień, pokryty krwią ludzi, w dużej mierze niewinnych, na przyjacielskie rozmowy i gry w szachy. Wiederholf cały czas miał przed oczami czerwoną kulę ognia nad obozem jego jednostki. Czasami żałował, że akurat wtedy nie było go w środku razem z resztą. Że postanowił zrobić obchód.
- Na co jeszcze czekacie, Fischer? Na Nobla? – przerwał swoje rozmyślania, spoglądając na twarz Fischera. – Wykonać – dodał, wskazując ręką w stronę skoczni.
Po chwili okularnik odszedł, niespiesznym krokiem pokonując odległość między siatką a pierwszym budynkiem.
Wiederholf odwrócił się twarzą w stronę pozostałej trójki policjantów.
- A wy co tak stoicie w miejscu? Kolejni kandydaci do odbioru Nobla? – warknął. – Sporządźcie raport – zakomenderował po chwili.
Trójka mężczyzn skinęła głową zgodnie, jak jeden mąż, po czym ruszyli ramię w ramię w stronę skoczni, skąd docierały już donośne odgłosy trąbek, gwizdów i okrzyków. Zaczęli coś między sobą szeptać. Po chwili wybuchli gromkim śmiechem, który podrażnił uszy Wiederholfa. Od czasu wybuchu nienawidził śmiechu. I ludzi. Ale mimo to zdecydował się na zawód, który zmuszał go do współpracowania z ludzkimi istnieniami, a każda śmierć była jego osobistą porażką.
Biała poświata wydobywająca się z komputera zalała swoim blaskiem niewielkie pomieszczenie. Mała, czerwona lampka awaryjna świeciła się nieśmiało, górując nad wielokrotnie większymi drzwiami, nad którymi wisiała. Czarne obrotowe krzesło zaskrzypiało cicho, kiedy ciężka męska sylwetka opadła na siedzenie, gniotąc czarną tkaninę.
Fischer ściągnął czarne okulary, po czym położył je na niewielkim wolnym skrawku biurka obok komputera. Nieskładnie ułożone stosy różnych dokumentów tworzyły ogromne wieże, które sprawiały wrażenie twierdzy nie do zdobycia. Mężczyzna westchnął cicho, kładąc dłoń na myszce. Kliknął folder podpisany „MONITORING”, po czym wpisał hasło dostępu. Czekając, aż obraz się załaduje, wyciągnął ręce na boki, chcąc się rozciągnąć. Pomieszczenie było jednak tak małe, że jego dłonie dotknęły ścian, zanim zdążył je wyprostować.
Po kilku sekundach przed oczami Fischera pojawiło się tysiące ikonek. Każda z nich oznaczała zapis z każdej jednej kamery, z każdego jednego dnia. Fischer westchnął ciężko, mrucząc jakieś przekleństwo pod nosem. Pochylił się przed laptopem, uważnie szukając odpowiedniej kamery. Po około 5 minutach odnalazł to szereg nagrań.
Mężczyzna nacisnął pierwszą ikonkę, oznaczoną datą 21 grudnia. Włączył opcję przyspieszania, wgapiając się w ekran. Jakiś kot, biegnący wzdłuż siatki. Padający śnieg. Nic szczególnego, co mogłoby zwrócić jego uwagę.
22 grudnia.
Śnieg. Uginające się drzewa. Wiewiórka, chodząca po drzewie.
23 grudnia...
Kiedy już powoli przysypiał, jego uwagę przykuł dziwny cień, skradający się do siatki. Szedł od strony skoczni. Fischer zwolnił obraz. Czarny cień przyklęknął przy ogrodzeniu, wyciągając coś z torby na ramieniu. Po chwili wstał i zaczął przypinać coś u góry siatki. Kilka minut później cień odbiegł w stronę wioski skoczków. Nie minęło dziesięć sekund, a siatka, obłożona słabym materiałem wybuchowym, rozerwała się na części wzdłuż linii kabli, po czym opadła na ziemię.
Fischer sprawdził datę. 27 grudnia. 5:30 rano. Dzień przygotowania skoczni. Mężczyzna zaklął pod nosem. Nikt nie miał zamiaru sprawdzić tego terenu. Przecież to niemożliwe. Natychmiast zmniejszył obraz nagrania, po czym kliknął w inny folder. „PRZYGOTOWANIA.” Wszedł w plan obchodów i przydziałów do danego terenu. Tamtego dnia trzech funkcjonariuszy miało na celu sprawdzić, czy nie ma z tamtej strony zagrożenia, takiego jak podłożona bomba.
Dlaczego nikt nie zgłosił tej usterki?
Wyjaśniania mogły być trzy: albo postanowili olać służbę, albo zostali zdrajcami, albo stali się ofiarami.
Fischer natychmiast założył okulary i, nie wyłączając komputera, wybiegł z pomieszczenia. Odgłos jego stóp niósł się echem po zmarzłej ziemi.
Głos spikera wywołał gromki aplauz kibiców.
- Trzecie miejsce w serii próbnej, po skoku na sto trzydziesty czwarty metr, zajął Manuel Poppinger! – Austriackie flagi uniosły się wyżej, coraz szybciej przecinając powietrze. – Drugie miejsce zajął Kamil Stoch, skacząc sto trzydzieści osiem i pół metra! – Biało-czerwone skupisko flag i szalików wybuchło ku górze. – A zwycięzcą został... Po skoku na sto trzydzieści siedem metrów... Severin Freund! – Niemalże całe trybuny zaczęły ryczeć i trąbić ze szczęścia. Szczęście stało jak na razie po stronie gospodarzy.
Severin uśmiechnął się, widząc radość rodaków. Wciąż się uśmiechając, włożył na lewą stopę but, po czym zawiązał sznurówki, schylając się przy tym. Kiedy się wyprostował, przyjął gratulacje od Stocha, Hayböcka i reszty światowej elity. Z każdym z nich zamienił kilka słów.
Po chwili poczuł ogromny ból na plecach i dłoń, która uderzyła w niego z ogromną siłą. Freund skrzywił się trochę.
- Richard, ty stary draniu! – zaśmiał się Severin, odwracając się twarzą w stronę Freitaga. – To już dawno przestało być śmieszne – dodał, widząc szeroki uśmiech niemieckiego zawodnika.
- Phi, nie znasz się – odparł Freitag dziewczęcym głosem.
Freund przewrócił oczami.
- A ty masz zamiar tutaj stać przez cały czas, czy postanowisz zaszczycić całą czterdziestkę ósemkę zawodników swoją obecnością? – zapytał Freitag, zakładając ręce na piersi. – W blasku chwały to ty się będziesz pławić, jak wygrasz ten pieprzony Turniej.
- Ty mi tu nie obrażaj Turnieju, nazisto – powiedział Freund, schylając się do plecaka. – To nie jest rzecz, która może paść ofiarą twojej kpiny.
- Oczywiście, Sev. Ktoś już zdążył zrobić sobie kpinę z twojego umiłowanego show na czterech skoczniach. A jeszcze większą kpinę to zrobił ten, kto nadal na to pozwala – prychnął. Po chwili położył dłonie na biodrach i przekrzywił głowę na bok. – W sumie to niezłe jaja teraz mamy. Jak w jakimś słabym kryminale.
Freund zarzucił sobie plecak na jedno ramię, patrząc spode łba na Freitaga. Westchnął cicho, zbierając wszystkie słowa, jakie chciał powiedzieć. Słowa, które mógł wypuścić na światło dzienne. Nie wszystko nadawało się to mówienia tego głośno.
- Jak dla mnie to jest to bardziej komedia, nie kryminał. Słaby żart. Jeden gościu postanowił sobie zażartować z nas, a my nie zrozumieliśmy żartu, wzięliśmy go na poważnie, zamiast odpowiedzieć mu jakimś innym żartem. Nikt nie wie, gdzie kończy się żart, a gdzie zaczyna prawda. Ten ktoś postanowił pobawić się naszą nieświadomością. – Przełknął ślinę, uważnie obserwując twarz Freitaga. Richard patrzył na Freunda z zainteresowaniem, co zaskoczyło Severina. Freitag zazwyczaj odnosił się do niego żartobliwie, każdą rzecz obracał w żart. Teraz jednak był poważny. To nie była maska. Richardowi można było czytać z twarzy jak z otwartej księgi. – To jest takie idiotyczne. Z jednej strony On, mający przewagę. Z drugiej my, kompletnie odporni na wszystkie zaczepki. Jedno mnie tylko dziwi – dlaczego On robi wszystko tak powoli i stopniowo? Czemu to tak przedłuża, zamiast zakończyć wszystko od razu. – Zrobił krótką przerwę. – To bardzo długi żart, a On ma zamiar się pośmiać trochę dłużej niż powinien. Pośmiać naszym kosztem.
Pomiędzy zawodnikami zapanowało niewygodne milczenie. Po krótkiej chwili Severin ruszył w stronę boksów niedaleko zeskoku. Freitag natychmiast podreptał za nim, przygryzając dolną wargę.
- Naprawdę tak uważasz? – zapytał po chwili Richard.
- Nie, wymyśliłem sobie taką historyjkę na poczekaniu – sarknął Freund.
Freitag wymierzył mu sójkę w bok, nieznacznie unosząc kąciki ust ku górze.
- Szczerze mówiąc, ja nie mam zdania na ten temat. To dzieje się poza mną. Może poza lękiem o własne życie, zdrowie i karierę – odparł Richard.
Freund skinął głową.
- A wiesz, co jest w tym najzabawniejsze? – zagadnął ponownie Severin. Nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź Freitaga, odparł: - Niby wszyscy się boją wszystkiego, boją się o każdego, a tak naprawdę podświadomie pragną tylko tego, aby to nie oni byli następnymi nieszczęśliwcami. Tak naprawę każdy chce śmierci i tragedii innych, aby uniknąć własnej tragedii. Dobro własne nad dobro ogółu. Czy to nie jest paradoks?
Freitag niechętnie przytaknął.
- Ludzie są dziwni – skwitował po chwili.
Ręce wszystkich zgromadzonych na stadionie skoczni Schattenberg-schanze kibiców równocześnie wystrzeliły w górę, aby po chwili zacząć unosić się i opadać w mniej więcej jednakowym rytmie. Wszyscy czuli się swobodni w wielkim tłumie. Wszyscy czuli się tu rodziną. Wszystko złe szło w niepamięć. Liczyła się tylko chwila obecna.
Czy to możliwe, aby istniało tylko tu i teraz?
Każdy powinien odpowiedzieć sobie na to pytanie sam.
Spiker zagrzewał kibiców do wspólnego tańca. Mimo niskiej temperatury na zewnątrz, w sercach każdego z kibiców szalał istny ogień. Było to uczucie ne opisania. Nie do porównania. Nie do zastąpienia.
Mała dziewczynka w czapce z mysimi uszami, kucnęła, aby schować się przed gradem pięści kibiców, rozochoconych do tańca alkoholem. Złapała się za głowę, spoglądając na obraz skoczni przed nią. Nie potrafiła zrozumieć, co tak bardzo ciekawiło jej rodziców w tym sporcie. Co prawda, sama chciała umieć latać, ale to było głupie. To tak jakby ubrać psom buty i stwierdzić, że już potrafią chodzić na tylnych łapach. Zabawa i radość jest niezwykła do czasu, aż zwierzak nie spadnie na cztery łapy. Tak samo jest ze skokami. Wszystko jest fantastyczne. Lot samoistnie wywołuje uśmiechy na twarzach kibiców. Ale kiedy zawodnik ląduje na zeskoku, tłum wytraca cały zapał i radość. Skok przestaje cieszyć. Co prawda, to uczucie pustki i niezainteresowania trwa niedługo, ponieważ każdy podświadomie przypomina sobie rzecz, która była powodem szczęścia. I w ten sposób koło toczy walkę ze światem.
Radość.
Wybuch.
Euforia.
Pustka.
Pamięć.
Pamięć jest najważniejszym elementem egzystencji człowieka. Bez niej jesteśmy nikim. Bez niej tracimy swoje życie. Stajemy się nowymi ludźmi.
Mała blondynka ściągnęła z głowy czapkę myszy i na czworakach uciekła w stronę korytarza prowadzącego do wyjścia ze stadionu oraz toalet. Gdy już wydostała się z tłumu, wstała, otrzepała kolami i wytarła przybrudzone dłonie w czarne spodnie. Wsunęła za ucho kosmyk włosów, który wypadł z jej warkocza, po czym rozejrzała się wokół. Powolnym krokiem zmierzała w stronę damskiej toalety. W pewnym momencie natknęła się na uchylone drzwi. Rozejrzała się uważnie, po czym wetknęła głowę zza drzwi. Ku jej uradowaniu była to toaleta. Wsunęła się do środka, uważnie przyglądając swojemu odbiciu w lustrze. W tym momencie nie istniało dla niej nic, poza tym, co działo się po drugiej stronie lustra. Rzeczywistość, która została zretuszowana do obrazów. Zero zmartwień. Świat jednego zmysłu.
Podążając do kabiny z toaletą ani na moment nie spuściła wzroku z odbicia.
W pewnym momencie jej stopa stanęła na czymś miękkim. Dziewczynka odruchowo cofnęła stopę. Po chwili spojrzała w dół. Jej krzyk rozdarł powietrze niczym pocisk.
Przed oczami małej blondynki roztaczał się ocean krwi. Wśród ogromnej, czerwonej kałuży leżał człowiek. Jego brzuch przecięty był w kilku miejscach. Mokry materiał przylepił się do ran. Szyję mężczyzny zdobił krwawy uśmiech. Jego bladą twarz pokrywały krwawe plamy. Mężczyzna wydał z siebie ostatnie tchnienie, ostatni raz zarzęził cicho. Jego usta ułożyły się w dwa słowa: „To on”.
Blondynka zamarła w bezruchu. Łzy zalały jej cały obraz. To nie był widok odpowiedni dla dziecka.
Zanim dziewczynka uciekła, zdążyła przeczytać napis na identyfikatorze mężczyzny. Thomas Fischer.
********
Pff... Rozdział w 10 dni... Jestem Mesjaszem w trochę mordercxej wersji. A tak poza tym, no to heeejka :3
Ostatnio jestem takim fit człowiekiem. Ćwiczenia, bieganie, rolki i te sprawy. Takie przygotowania do lata, aby być seksi jak... Jak ktoś, kto jest seksi. Nikt mi nie przyszedł do głowy. (Poszukiwałam w gronie kobiet...)
Nie wiem czemu w tym opowiadaniu ciągle musi być jakaś drama... I czemu nieraz piszę takie różne pierdoły nie wiadomo z czym związane. Chociaż to jest fajne.
Chciałabym Wam przypomnieć o ankiecie na dole!!! Ci, którzy jeszcze nie wybrali swojej odpowiedzi: mam nadzieję, że okażecie swój morderczy instynkt i dobrze wytypujecie.
Pozdrawiam ;***
P.S. Pisząc tę notkę słucham "She's kinda hot" i zastanawiam się, czemu ta piosenka jest taka genialna. Oczywiście, są genialniejsze, ale to szczegół...
Co tu dużo mówić po prostu genialny. Już nie mogę się doczekać następnego♥
OdpowiedzUsuńDziękuję :3
UsuńTo opowiadanie to jedna wielka drama, tak samo jak wojna, o której jest mowa w tytule. Mam nadzieję, że chociaż zakończenie okaże się szczęśliwe. Bohaterowie wystarczająco cierpią podczas trwania tej historii.
OdpowiedzUsuńNie napiszę, że piszesz świetnie - po co powtarzać rzeczy oczywiste? Masz ogromny talent i mogę Tobie jedynie dziękować, że postanowiłaś się nim z nami podzielić. Wspomnę jedynie, że najbardziej w tym rozdziale fragment z tą małą dziewczynką. On najlepiej oddaje dramaturgię tego opowiadania.
Pozdrawiam :)
PS Pisząc ten komentarz nucę "She's kinda hot" i jestem pewna, że ten utwór zostanie w mojej głowie na resztę wieczoru.
Dziękuję! ❤ Strasznie miło czyta się taki pozytywny komentarz. Aż uśmiech sam wkrada się na twarz.
UsuńSzczerze, to mnie też najbardziej podoba się ten fragment z dziewczynką. I z Kamilem, ale to szczegół...
Pozdrawiam ;***
Przybywam po morderczym maratonie egzaminowym.
OdpowiedzUsuńMorderstwo? Jest
Drama? Jest.
Docinki? Są.
Długie opisy? Są.
Dobra robota!
Dziękuję :3
UsuńWywiązałam się z zadania :)
Fantastyczne. :)
OdpowiedzUsuńDziękuję ❤
UsuńJak miło zobaczyć, że jest coś nowego :) Co do rozdziału to bardzo mi się podoba ale nie było Maćka i Jahanna :/ Biedna ta dziewczynka i biedy Fischer :( Dziwne, że ludzie nie zwracają na to uwagi. Przecież to nie jest normalne, ale nic. Czekam na następny. Do zobaczenia :)
OdpowiedzUsuńDziękuję ;)
UsuńWiem, to nie jest normalne...
...ale fajne :D
Pozdrawiam ❤
świetny czekam
OdpowiedzUsuńDziękuję ❤
UsuńMimo, że przeczytałam rozdział dzień po dodaniu go, komentuje dzisiaj. Dlaczego? No bo egzaminy (aż trzy dni!), bierzmowanie.... noc biologii no i w końcu weekend! Czyli czytanie blogów i komentowanie! :D
OdpowiedzUsuńJestem pod wrażeniem doskonałości tegoż wyżej rozdziału. Jest genialny! ♥
Śmierć! Wreszcie! Mimo, że to tylko Fischer (albo aż), to mój ryjek sie cieszy xD
Ale od początku: Michi! ♥ on żyje, on skacze, on będzie żył! Prawda? :D fajnie, że nic poważnego mu nie dolegało i może uczestniczyć w Turnieju. Chociaż, gdyby był w szpitalu nie uczestniczyłby w tym kryminale i pewnie byłby bezpieczny. A tak, to cały czas muszę się o niego martwić! 8(
Kolejna rzecz Kamil. Dlaczego go nie zabiłaś? Przecież odkrył coś, czego nie powinien, tak samo jak później Fischer! Gdzie tu sprawiedliwość? No ja się pytam! ;)
Ale tak serio, to to był Załatwiacz, tak? No wreszcie wrócił! Ile można czekać? Teraz będzie krew, śmierć, strach... czyli to co Ola lubi najbardziej :v
No i policja. Ale ona szybka! No że dopiero teraz odkryła dziure w płocie! Trza zapisać w kalendarzu! ''Szybkie,, działanie policji przyczyną tragedii! :D
Fischer. O nim już pisałam wcześniej. Odnalazł coś na kamerze, Kamil odkrył dziure w płocie. Ale to Fischera spotkała śmierć! Biedna dziewczynka, która odkryła jego ciało. Szkoda, że Hofer nie znalazł tego prędzej. Byłaby podwójna smierć (zawał Hofera + Fischer) i Walter ułatwiłby robote Załatwiaczowi :) logika kobieca *-*
Dobra, to teraz kiedy kolejny rozdział? Kiedy kolejna perełka? ♥
Buziaki :* weny!!!
Ola
Znowu z lekkim poślizgiem, ale jestem :3
OdpowiedzUsuńNooo, to trup ściele się gęsto. A w ogóle rozdizał 15 a Ty dopiero na serii próbnej w Obersdorfie,to sie nazywa spust :P
Kamil wniebezpieczenstwie, KAmil w niebezpiecześtwie! A Ochorne to mają do dupy w tym Obersdorfie, sorry za dosadność.
No, oczy mi sie już kleją, wiec bez sensu ten komentarz, ale czekam na wiecej bo robi sie coraz ciekawiej :>
Podrawiam cieplutko i zapraszam do siebie.
Weny!
E_A
Baaaardzo przepraszam za opóźnienie, postaram się odpokutować! :>
OdpowiedzUsuńNie wiem od czego zacząć. Może od tego, ile strachu się najadłam myśląc, że Rozpruwacz wpadnie na pomysł unicestwienia Stocha? Albo od tego, że mało zawału nie dostałam razem z tą małą dziewczynką na widok zakrwawionego policjanta? Tak czy siak, kocham to opowiadanie coraz bardziej <3<3<3<3<3<3<3<3 Ale za każdym razem towarzyszą mi dziwne obawy - co też wymyśliłaś tym razem :D
BTW. to porównanie skoków do psów... Mistrzostwo! W życiu bym na to nie wpadła :D
Czekam na kolejny rozdział.
Pozdrawiam i weny życzę! :))
Kiedy next?
OdpowiedzUsuńHej! Co tam? Bo u mnie bardzo nudnooo.....
OdpowiedzUsuńPisze, bo się martwię. Daj jakiś znak, słowo, zdanie, że żyjesz. Napisz, że zawieszasz, ale że wrócisz na wakacje. Albo, że za tydzień coś się pojawi. Albo nie. Nie obiecuj, tylko lepiej zawieś i odwieś ;) Napisz, że wszystko gra, ale szkoła nie daje Ci pisać. Powiedz, że wrócisz. Jak nie w tym to następnym miesiącu. Daj jeden znak, malutki. Ale ja nie chcę się już martwić. Mam własne większe problemy, a ten to niby błahostka. Ale ja to przeżywam. Bardzo. Bo wkręciłam się w to opowiadanie. To nie jest jeden rozdział, czy dwa. Ty już stworzyłaś (jak na moje oko) połowę historii. I ja nie chcę gdybać, dopowiadać sobie końcówki. Ja chcę przeczytać Twoje zakonczenie. Bo to jest Twoja historia. I niby nie powinnam się wtryniac, ale boję się. Tyle razy nie dokończyłam czytać historii, bo albo blog usunięto albo zawieszono. Powiedz, że ty tego nie zrobisz. Powiedz, że mam na co czekać. Powiedz, że w wakacje dodasz nowy rozdział.
Czekam! Zawsze na zawsze! ♥ bo nie mogę zapomnieć tak genialnego opowiadania. Tak niebanalnego! Tak pięknego wyglądu, tajemniczości i krwi! :v no i śmierci... powiedz, że tego bloga nie spotkała własnie smierć! Powiedz, że (kiedyś) wrócisz
Napisz coś!
Ola
Chyba nadal żyję, bo nie widziałam końca tej wojny. Nie łudzę się, że zobaczę koniec tego opowiadania, ale wiedz Droga Autorko, że bardzo mi się podobało i jestem pod wrażeniem talentu literackiego. Wszystkiego dobrego i trzymaj się cieplutko w te zimowe dni ;).
OdpowiedzUsuń