piątek, 28 sierpnia 2015

Rozdział I

14:13, 28 grudnia 2016, Oberstdorf

       Flagi powiewały na wietrze, tworząc ocean materiałów, a po jego wzburzonych falach płynął radosny dźwięk trąbek. Kibice zebrani na stadionie, mimo chłodu, w ogóle nie odczuwali zimna. Komentator dodatkowo podgrzewał atmosferę. Każde słowo, które wypowiedział wywoływało uśmiech na twarzach kibiców. Po wielkim stadionie płynął dźwięk dziesiątek różnych języków i tysiące głosów, od niskich, po wysokie. Zeskok skoczni lśnił od połyskującego śniegu. Była ładna pogoda. Gdyby nie delikatnie pruszący śnieg - byłoby idealnie. Jednak on nie przeszkadzał kibicom czekać pod skocznią. Stali dumnie, co jakiś czas spoglądając na telebim i rozbieg.
       Wioska skoczków, położona niedaleko gęstego lasu, tętniła życiem. Część zawodników szła już w kierunku wyciągu krzesełkowego. Niosąc narty na ramieniu, wyglądali majestatycznie. Jak rycerze idący na pole bitwy z kopiami u boku. Gotowi na każde wyzwanie. Niezależnie od warunków. Pozostali byli zajęci rozgrzewką. Niektórzy przeskakiwali płotki, inni się rozciągali, aczkolwiek najliczniejszą grupę tworzyli ci, którzy biegali. Każdy z nich miał założone na uszy słuchawki, delektując się dźwiękiem z nich płynącym. Serwsmeni szykujący ostatnie narty, dokładali wszelkich starań do perfekcyjnego ich przygotowania. Ostatnie smarowanie i polerowanie. Dbanie o każdy szczgół mogący zaważyć nad odległością. Trenerzy byli pochłonięci rozmową. Każdy z nich chciał zamienić kilka słów z filarami drużyny, bez których ich reprezentacja mogłaby nie istnieć. Setki osób ze sztabów szkoleniowych z każdego kraju na świecie nie mogła znaleźć dla siebie miejsca od natłoku zajęć. Dzisiaj początek miało coś niezwykłego.
       Turniej Czterech Skoczni.
       Do pierwszego treningu przed kwalifikacjami do inaugurującego Turniej konkursu pozostało zaledwie 17 minut. Z każdą chwilą na stadion wlewały się kolejne tysiące ludzi. Prawie każdy kawałek ziemi został zakryty ludźmi.
       Jeden z biegaczy zatrzymał się, aby odetchnąć pełną piersią. Delikatny górski wiatr koił jego płuca zawsze, kiedy tylko wyjeżdżał na zawody. Wziął głęboki oddech i zmrużył oczy. Uśmiech wkradł się na jego przystojną twarz. Pochylając się, oparł dłonie na kolanach. Po chwili prawą ręką zdjął słuchawki. Z oddali dobiegał szum ludzkich głosów. Jego rodaków. To dla was dzisiaj powalczę, pomyślał. Kibice z flagami jego kraju napływali coraz liczniej na trybuny. Piękna rzecz. Zawsze w takiej chwili łezka mu się w oku kręciła.
       Kiedy odwrócił głowę w lewo, zobaczył małą dziewczynkę. Peleryna zawiązana na jej szyi powiewała na wietrze, wyginając się we wszystkie strony świata. Dwa kolory materiału lśniły, komponując piękną harmonię. Flaga opowiadająca całą historię kraju w dwóch różnych od siebie, wydaje się przypadkowych barwach, płynęła na wietrze jak cień tej małej kibicki. Maleńkie oczęta dziecka wciąż były skierowane na ogromną skocznię. Paluszek wskazujący wydawał się tkwić na buli. Za rękę trzymał ją ojciec opatulony szalikiem, który za wszelką cenę chciał wyjaśnić wszystkie ciekawostki swej córeczce. Piękna tradycja kibicowani, przekazywana z pokolenia na pokolenie, nigdy nie zaginie.
       Sportowiec zamrugał oczami, starając się nie pozwolić popłynąć słonej rzece po twarzy. Zachowaj łzy na później, pomyślał. Wyprostował się, obracając przy tym ramionami w chaotyczny sposób. Po chwili położył ręce na biodra, przygryzając wargi. 
       Obiecuję, zawalczę dla was.
       - Panie starszy, biegniesz czy zamierzasz tu wybudować własną skocznię? - dopadł go donośny głos kolegi z drużyny, który stanął kilka kroków za nim, przerywając bieg.
       - A żebyś wiedział. I nazwę ją Jan-Ziobro-Schanze - odparował odwracając głowę w kierunku kolegi. Na jego twarzy błądził prawie niezauważalny uśmiech.
       - Na moją cześć? No, no, no... - Rozłożył ręce robiąc dwa kroki do przodu. Na jego twarzy widać było szeroki uśmiech. Po chwili położył dłoń na ramieniu kolegi. - Nie musisz, Kamil.
       Kamil przewrócił oczami, wydymając wargi.
       - A poza tym, radzę ci, nie stój w miejscu jak jakaś "tap madyl" - zrobił palcami znak cudzysłowia - tylko rusz dupsko i leć przed siebie - powiedział Janek, klepiąc Kamila po plecach.
       - Szlachetna rada - wymamrotał Kamil. - Przecież mnie znasz i, mam nadzieję, rozumiesz - dodał.
       - Znam aż za dobrze - pokręcił głową, wypuszczają powoli powietrze przez usta. - Dlatego od zawsze ci powtarzam, że jak sobie chcesz pooddychać pełną piersią, to zainwestuj w inhalator - odparł Janek, szczerząc się od ucha do ucha.
       - Dobra, dobra - rzucił szybko Kamil, delikatnie przekrzywiając głowę w prawą stronę. - Masz zegarek? - odruchowo wskazał na nadgarstek.
       - Mam - powiedział Janek, podwijając rękaw niebieskiej kurtki. Na jego prawym nadgarstku spoczywał srebrny zegarek. Przyglądnął się tarczy zegara, po czym z delikatnie zarysowanym uśmiechem na twarzy odparł: - Czternasta szesnaście. Mamy czas.
       Kamil skinął dumnie głową.
       Ten sezon był wyjątkowo udany dla Polaków. Mimo faktu, że przeprowadzonych zostało niewiele konkursów, w czołowej "20" miejsca zajmowało czterech biało-czerwonych. Drugi w generalce, Kamil, był jawnym faworytem do zwycięstwa, w wyścigu po Złotego Orła. Wszyscy w Polsce widzieli go z nim w ręku. Nie dało się ukryć, że jego forma była wysoka. Oczywistym faktem było to, że nie on jedyny "miał" już nagrodę w garści. Na horyoncie malowały się jeszcze cztery inne wielkie nazwiska. Wyniku nigdy nie dało się przewidzieć. To właśnie było pięknem tego sportu.
       - Dobra, ja się tu, w porównaniu do ciebie, nie zastoję jak jakaś miss, co trzeba ją podziwiać - powiedział Janek wyrywając Kamila z rozmyślań. 
       - Bardzo śmieszne - odparował Kamil marszcząc nos. Po chwili założył ręce na piersi.
       - Jakby co, wiesz gdzie mnie znaleźć - powiedział Janek, po czym zakładając słuchawki na uszy, ruszył do biegu. 
       Kilka sekund później Kamil pokręcił głową, rozgrzewając mięśnie szyjne. Nie czekając na nic usadowił słuchawki na uszach i obracając się na pięcie, ruszył w stronę wioski skoczków. Biegł powoli ze spuszczoną głową. W jego głowie był spokój - jak zawsze przed każdym skokiem. Wiedział, jakie zadanie przed nim stoi i tego się trzymał.

       Kamil wbiegł po dwóch stopniach schodów prowadzących do domku polskich skoczków. Po chwili położył dłoń na zimnej klamce i delikatnie ją nacisnął. Powoli otwierając drzwi uśmiechnął się lekko. Przekroczył próg, po czym zamknął za sobą ciężkie białe drzwi. Omiótł wzrokiem pomieszczenie. W środku była większość polskiego sztabu. Zawodnicy, którzy mieli najniższe numery startowe gotowi byli już do wyjścia.
       Pufy, na których dwoje zawodników wiązało buty, były położone niedaleko półek z nartami. Kamil podchodząc do nich uśmiechnął się sam do siebie. Stając naprzeciwko półki, wyszukał wzrokiem swoich żółtych nart. Od dawna skakał na Fischerach.
       Jak to miał w zwyczaju robić, przejechał dłonią po delikatnej desce, z którą był zaspawany bogatą historią. Upadki, zjazdy z buli. Tyle lat na nartach, tyle kilometrów przebytych razem w powietrzu. Zdejmując narty z półki przygryzł dolną wargę. Po chwili oparł je o ścianę.
       Po chwili odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę swojego kasku. Siadając na stołku, zdjął rękawice i rozpiął kurtkę. Zaraz potem zdjął z siebie spodnie i zaczął ubierać jasnoniebieski kombinezon. Zapinając kostium lewą ręką, sięgnął po kask wolną dłonią. Zwinnym ruchem ubrał go i zapiął pod szyją. Następnie zaczął nakładać na nogi niewygodne buty, na które był skazany.
       - A ty co dzisiaj taki cichutki, Kamil? - zapytał jeden z kolegów z drużyny. Kamil podniósł wzrok, aby mu się przyjrzeć z wykrzywioną miną.
       - W porównaniu do ciebie, nie mam w zwyczaju przed skokiem cały czas gadać - powiedział Kamil, wracając do wiązania butów.
       - To oczywiście kwestia gustu - rzucił, pstrykając palcami. Po chwili podniósł narty i, kładąc je na ramieniu, ruszył do wyjścia.
       Kamil, będąc ubrany, podszedł do swoich nart. Przejechał po nich ostatni raz ręką, gładząc ich lśniącą powierzchnię. Ku jego zdziwieniu z między nart wypadł mały skrawek papieru. Karteczka opadła powoli na ziemię, a po dwóch sekundach osiadła na podłodze. 
       Kamil przykucnął. 
       Podnosząc kartkę z ziemi zauważył na niej ciąg kilku słów. Po angielsku. Omiatając wzrokiem napisy prychnął pogardliwie. Ktoś robi sobie głupie żarty, pomyślał. Położył kartkę na ziemi, czując zniesmaczenie tym głupim żartem. To wcale nie było śmieszne.
       ,,Każdy skok, to krok do śmierci."
       Kiedy wychodził, nikogo już nie było w środku. Zgasił światło, a w środku zapanowała zimna ciemność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz