sobota, 30 stycznia 2016

Rozdział IX

18:13, 28 grudnia 2016, Oberstdorf

   - Masz tylko lekkie stłuczenie kręgosłupa, kilka siniaków i ogromny ból dupy, bo przez ten upadek nie mogłeś skakać w kwalifikacjach – powiedział Sobczyk, przeglądając ciemne negatywy prześwietleń.
- Ha. Ha. Ha. Bardzo śmieszne – burknął Kot, zakładając ręce na piersi. Zmrużył powieki i wydął wargi.
- No właśnie bardzo śmieszne. A co? Źle gadam? – odparł Grzesiek ze śmiechem, klepiąc Maćka w ramię.
Kot przewrócił oczami i obrócił się powoli na pięcie. Zaczął nerwowo stukać piętą o podłogę. Odkąd wrócił kilkanaście minut temu spod skoczni nie mógł opuścić hotelowego skrzydła szpitalnego. Miał już dość wiecznie zadowolonej twarzy Sobczyka i tych jego uszczypliwych żarcików.
Po kilku sekundach intensywnego wpatrywania się w drzwi, Maciek ruszył powoli w ich stronę. Miał już dość dzisiejszego dnia.
- Hola, hola! A ty gdzie, Koteczku? – rozbawiony głos Sobczyka wypełnił całe pomieszczenie, wywołując u Maćka atak złości. Z jego uszu i nosa o mało co nie zaczęło dymić. – Jeszcze nie skończyliśmy bawić się w śnieżny patrol.
- Racja, musisz jeszcze zrobić zdjęcia moim siniakom, stłuczeniom i najchętniej byś mnie wypatroszył – odparł zirytowany Kot.
- To ostatnie to całkiem ciekawy pomysł. Przynajmniej takie kotowate coś przestałoby się pałętać w naszej drużynie – zaśmiał się Grzesiek.
- Byłoby ci na rękę, nie?
Sobczyk westchnął.
- Ty naprawdę jesteś taki głupi, czy tylko udajesz? – zapytał, stając obok Kota.
- Znając życie już sobie odpowiedziałeś na pytanie – prychnął skoczek.
- Nie tylko ty jesteś niezadowolony, że straciłeś ten konkurs. – Sobczyk poklepał Kota po ramieniu. – Myślisz, że co? Wszyscy skakali z radości, że – zmienił głos do przeraźliwego pisku, skacząc przy tym delikatnie – Maciek się wywalił i nie poskacze sobie, jej!
- Dobra, rozumiem. Płakałeś w momencie, kiedy dotknąłeś zeskoku.
- Nie no, aż tak to nie. Nie przeceniaj się. Może i fani cię kochają, ale ja gejem nie jestem, aby cię aż tak miłować. Ty jesteś dla mnie jak... brat. Taki młodszy, głupszy brat – klepnął Maćka po ramieniu.
- Dupek – burknął Maciek.
- Wiem. Polecam się na przyszłość – Grzesiek skłonił się delikatnie, przykleiwszy na twarz szeroki uśmiech.
W tym samym momencie drzwi się otwarły, a do środka wszedł Klemens. Ręce miał włożone do kieszeni czarnych spodni.
- Księżniczka już wyzdrowiała? – zapytał Murańka, spoglądając na Kota.
- Księżniczka ma na imię Maciek i czuje się już bardzo dobrze, tylko ta dupa – wskazał kciukiem na Sobczyka – nie pozwala mu opuścić nory.
Klemens pokręcił głową, zaciskając usta w wąską kreskę.
- Czyli wychodzi na to, że ja w tej historii będę księciem z bajki, ratującym księżniczkę – westchnął, drapiąc się po brodzie. Po chwili dodał: - Dupo, pozwolisz, że wezmę sobie Kotka na spacerek?
Nie czekając na odpowiedź Sobczyka, złapał Maćka za łokieć i pociągnął go w stronę drzwi. Kot początkowo stawiał opór, ale kiedy wymienił porozumiewawcze spojrzenia ze swoim, jakby nie było, wybawicielem, natychmiast się rozluźnił i zaczął iść normalnym, swobodnym krokiem.
- O nie! Murańka kradnie mi Koteczka! Cóż za strata – powiedział Sobczyk głosem ociekającym sarkazmem.
Kiedy skoczkowie wyszli na korytarz, zamykając za sobą powoli drzwi, zapadła między nimi nieznośna, dotkliwa cisza. Kierowali się w stronę pokoju trenera Kruczka. Przechodzili przez piękne korytarze zachowane w odcieniach bieli i pomarańczy. Liczne obrazy wiszące na ścianach nadawały długim przejściom życia. Jasne światło spływało z lamp uwieszonych pod sufitem, tworząc wszędzie morze jasnego światła. Łososiowe dywany wyciszały każde kroki.
Wychodząc po schodach, Klemens przerwał milczenie.
- Co usłyszałeś podczas lotu? – zapytał Murańka.
- Klimek, o co ci, do cholery chodzi? – zapytał Maciek, zaciskając obie dłonie na drewnianej, bogato zdobionej barierce.
- Mówiłeś, że coś usłyszałeś. Odpowiedz na moje pytanie – odparł Klemens, po czym zacisnął wargi w wąską kreskę.
Maciek przystanął w miejscu, opierając się o ścianę.
- A po co...
- Po prostu odpowiedz – przerwał Kotowi Murańka.
- To było takie... – zrobił przerwę, odtwarzając w głowie nieprzyjemny pisk, skowyt, zgrzyt przeradzający się w dźwięk metalu uderzającego o metal. Niemal czuł jak bębenki w jego uszach pękały. Wziął głęboki oddech i zamknął oczy. Pod powiekami nasunął mu się obraz zbliżającego się zeskoku. Nim zdążył ujrzeć moment, który jako ostatni zapisał się w jego pamięci przed upadkiem, podniósł powieki. I wtedy w głowie zaczęło mu wirować. Odtworzenie tamtej chwili wcisnęło w jego umysł ten ostatni przerażający dźwięk. Był cichy, ale najgorszy do zniesienia. Pławiący się tym niefortunnym wydarzeniem na skoczni diaboliczny brzdęk. Brzdęk, będący śmiechem. Pełnym jadu, złośliwości i... satysfakcji.
To było dokładnie to.
- Maciek. – Zniecierpliwiony głos Klemensa wyrwał Maćka z zamyślenia.
- Śmiech. To był śmiech. Ale to potem. Najpierw był pisk, hałas podobny do alarmu. Okropny. Bolesny. – Głos Kota zaczynał się robić niepewny. – To było naprawdę dziwne. Możesz mi powiedzieć, o co w tym chodziło? Czemu ja? Czemu teraz? Co tu się, do cholery, dzieje? – wydusił z siebie szeptem.
Klemens zagryzł dolną wargę, omijając twarz kolegi z drużyny.
- Śmiech? – zapytał. – Jaki? Byłbyś w stanie go rozpoznać, gdybyś go jeszcze raz usłyszał? – dodał, przepychając słowa obok guli w gardle.
- Czemu pytasz? – Maciek wyprostował całe swoje ciało, łamiącym się głosem.
Zapadło kilka sekund ciszy.
- Nie wiem, czy wiesz, ale miał dziś miejsce pewien nieprzyjemny incydent – podjął niepewnie Klemens. Widząc zdezorientowaną twarz swojego towarzysza, skinął ledwo zauważalnie głową. – Forfang, ten Norweg, został... porwany. – Ostatnie słowo wypowiedział szeptem, tak jakby bojąc się, że wymawianie go głośno, mogłoby uczynić je bardziej realnym, rzeczywistym, prawdziwym.
- Do czego zmierzasz? – Głos Maćka był piskliwy.
- A potem... Na telebimie było wszystko widać. Pobite ciało Johanna, to okropne pomieszczenie i on. Ten, który śmiał się jak szaleniec. Jego lód w oczach. I to, co mówił. Nie rozumiem, po co mu ten cały teatrzyk – mówił Klemens, nie zwracając uwagi na pytanie Maćka.
- Klimek...
- Byłem taki zestresowany, kiedy wracaliśmy do hotelu. W ogóle pod skocznią bałem się robić cokolwiek, bo wszędzie widziałem jego zimne oczy.
Murańka zaczął się śmiać. Z początku cicho i nieśmiało, potem głośno i obłąkańczo. Ręce założył na piersi. Oczy zmrużył w wąską szparkę.
- I wyobraź sobie, że gdy wszedłem do pokoju, ktoś do mnie zadzwonił. Nieznany numer. Nagrał wiadomość. Oczywiście musiałem jej odsłuchać. – Zamknął oczy, uśmiechając się szeroko. – A co usłyszałem? – Prychnął. – Jego śmiech. Wszędzie bym go rozpoznał. Przeraźliwy, tłukący i okropny. A potem jeszcze te słowo, które odbijały się w moich uszach odkąd usłyszałem je wcześniej na skoczni.
Oddechy Maćka i Klimka zsynchronizowały się w niespokojnym rytmie. Oboje stali teraz oparci o cytrynowo-pomarańczową ścianę. Każdy z nich co chwilę to zaciskał pięści, to rozluźniał je, muskając zimną ścianę opuszkami palców.
- Klimek... – Kot przerwał ciszę. Wypowiedzenie tego jednego słowa wymagało od niego włożenia całej swojej siły.
- Maciek, ja się boję – powiedział Murańka, prawie łkając. Jego oczy szkliły się w blasku lamp. – A co jeśli ktoś będzie następny? Jeśli to nie koniec? Jeśli postanowi Johanna... ukrócić mu życie?
Zabić. Chciał powiedzieć zabić, ale bał się tego wypowiedzieć. Nie potrafiłby zmielić tego słowa w ustach. Było zbyt twarde i bolesne.
- Czemu mi to wszystko mówisz?
- Ponieważ chcę... Ponieważ chcę, abyś odsłuchał tą wiadomość – wydusił Klimek, osuwając się po ścianie na schody. – Uważam, że powinieneś.
Murańka wsunął dłoń do kieszeni bluzy, po czym wyciągnął z niej telefon. Kliknął odpowiednie ikony i zatrzymał swój palec przed napisem „skrzynka głosowa”. Przełknął ślinę i podał telefon Maćkowi.
- Ale... – zaczął Kot, biorąc komórkę do ręki. Nie wiedział, co ma powiedzieć.
- Powinieneś – powtórzył uparcie Klemens.
Maciek, nie protestując już, nacisnął ekran i przyłożył niepewnie telefon do ucha.
Najpierw ciche dudnienie.
Potem nieprzyjemny zgrzyt odsuwanego krzesła.
Chrząknięcie.
A później ostry, ochrypły szept: „Nie uciekaj. Nie chowaj się. I tak cię znajdę. Ze skóry odrę, krew twą słodką rozleję. To koniec.”
Jednak to, co usłyszał na końcu, zmroziło mu krew w żyłach.
Niepewny cichy alarm, który po chwili przerodził się w przyciszony dziki pisk, aż w końcu zastąpił go diaboliczny, metaliczny, pusty śmiech.
Maciek, trzymając telefon wciąż przy uchu, usunął się po ścianie na ziemię. Strach kiełkujący w jego umyśle urósł natychmiast do wielkości ogromnego wieżowca. Wszystko powróciło. Lęk przed upadkiem, ten moment w powietrzu możliwy do uchwycenia tylko przez ułamek sekundy powrócił. Tym razem niemożliwy do zahamowania.
Klemens spojrzał na zamarłą bladą twarz Kota. Już wszystko wiedział.
- Maciek, to wcale nie musi tak być. Może to tylko zwykły przypadek. Może on tylko tak sobie żartuje z nas. Może to wcale nie on – mówił szybko Murańka. Jego głos z każdym słowem stawał się coraz cichszy.
- To on. – Pewny ton Maćka sprawił, że wszystko wokół zaczęło wirować przed oczami Klemensa. – To już nie ma sensu. Turniej nie ma sensu. Nic nie ma sensu.
Murańka oparł głowę o ścianę, patrząc niewidzącym wzrokiem przed siebie. Już nie słuchał Kota. Nic się już nie liczyło. Wszelkie wartości zmalały do niemalże zera. Teraz liczy się każdy dzień, każda sekunda. Zdobył jego numer. Nie wiadomo do czego jeszcze może być zdolny.

Ciche kapanie stało się już nieznośne. Drażniło uszy. Dźwięk uderzającej kropli wody o zimną posadzkę spotęgował się do rytmicznych wybuchów.  Każdy coraz intensywniejszy od poprzedniego. Lodowate powietrze było drażniące. Kłuło wszystko na swojej drodze. Pełzało ciężko po ziemi i wślizgiwało się we wszelkie szczeliny, drapiąc swoimi pazurami.
Johann oddychał powoli. Jego prawa powieka była tak opuchnięta, że nie dał rady jej podnieść. Ręce wiszące d kilku godzin w górze wydawały się być dla niego czymś odległym. Prawie ich nie czuł. Prawie. Jedyne, co odczuwał, to ból wpijającego się sznurka w nadgarstki. Jego nogi leżały spokojnie na ziemi, rozrzucone na boki. Głowa opadała mu co chwila na dół, uderzając o klatkę piersiową. Dojmujący ból oplatał jego ciało. Skóra paliła niemiłosiernie. Ogromny siniak wydawał się być otchłanią bólu. Pragnął tylko tego, aby móc się uwolnić. Uciec stąd i zniknąć.
Przymknął na chwilę otwartą powiekę. Łzy same cisnęły do jego oczu, ale nie chciał okazywać słabości. Musiał być silny.
Po kilku sekundach poczuł, jak ucisk na jego policzkach zmalał, a zaraz potem zimne powietrze musnęło mu usta. Zyskał kolejny kawałek wolności. Kolejny uwolniony zmysł. Forfang oblizał suche wargi kilka razy, po czym otwarł powoli powiekę. Mężczyzna w czarnym płaszczu pochylał się nad nim. Choć miał zakryte usta, Johann rozpoznał, że się uśmiecha. Wszystko było wymalowane w oczach porywacza.
Cały drżał. Było mu zimno. Czuł się słaby, a obciążenie, jakie padło na jego psychikę, było niczym wielotonowy balast przyczepiony na lince. Wystarczyło niewiele, aby go zepchnąć. Wystarczyłoby obciąć tylko linkę...
Przełknął ślinę, patrząc w rozradowane oczy porywacza.
- Czego chcesz? – wymamrotał ochrypłym głosem. Było go ledwo słychać.
Porywacz parsknął śmiechem i odszedł kilka kroków, opierając się o przeciwległą ścianę. Uniósł znacząco brwi i założył ręce na piersi.
- Po co ci to? – zapytał Forfang. Jego szept był twardy, niepewny i gorzki.
- Uparciuch z ciebie, koteczku – odparł porywacz, z szelmowskim uśmiechem na twarzy. – Nie spoczniesz, póki się nie dowiesz, co?
- Dlaczego to zrobiłeś? – pytał dalej Johann, nie zwracając uwagi na poprzedni komentarz mężczyzny.
- Czyli najpierw przesłuchanie, a potem swobodna pogawędka dwóch przyjaciół. Może być. – Skinął głową i przysunął sobie krzesło, na którym usiadł, oparciem do przodu. – Więc tak, co to tam było pierwsze? – Zrobił zamyśloną minę. – Czego chcę? Hmm... Ja chcę tylko pieniędzy. Po co mi to? Jak już mówiłem, dla pieniędzy. Ale to nie jest tak, że robię to po to, aby dostać za ciebie okup czy coś w tym stylu. Można powiedzieć, że... działam na zlecenie. A moim zadaniem jest po prostu wykonać pracę jak najlepiej potrafię. – Potarł podbródek. – I tym samym odpowiedziałem ci na twoje trzecie pytanie.
Johann zamknął oczy, odrywając wzrok od porywacza. Przełknął ślinę, próbując przeanalizować odpowiedzi. Jednak nie potrafił się skupić. Coś w jego mózgu nie mogło się odblokować. Co jakiś czas jego myśli odpływały w kompletnie niepotrzebnym kierunku, gdzieś, gdzie w danym momencie nie powinny być. Czuł się trochę odurzony, zmęczony. Jednak gdzieś z tyłu jego głowy siedziała chęć śmiechu.
Natychmiast otworzył oczy i wbił wzrok w porywacza.
- Co mi podałeś? – syknął cicho Forfang.
- Spostrzegawczy jesteś, nie ma co! – zaśmiał się porywacz z sarkazmem. – Zajęło ci dwie i pół godziny, aby zorientować się, że coś ci podałem. Rekord świata, kochany! – Zaklaskał w dłonie. – To był taki mały eksperyment. Trochę narkotyków. Różne. Można to określić jako taki... tercet egzotyczny – odparł z dumą w głosie. – Coś jeszcze, czy zamykasz już biuro śledcze?
Johann poruszył odrętwiałymi ramionami.
- Dlaczego ja?
Porywacz włożył rękę do kieszeni płaszcza, po czym wyciągnął z niej papierosa i zapałki. Włożył filtr do ust, otworzył pudełko z zapałkami i zręcznymi ruchami podpalił papierosa. Zaciągnął się kilka razy, po chwili odpowiadając:
- Dalekie skoki wykończone pięknym telemarkiem. Perfekcyjny sezon. Dwie wygrane z rzędu. Cztery razy na podium. Kandydat do zwycięstwa w całym Turnieju – wyliczał mężczyzna. Zrobił krótką przerwę, aby zaciągnąć się papierosem. – Czy to nie brzmi pięknie? Na tyle pięknie, aby porwanie cię wstrząsnęło światem skoków? Otóż tak. – Porywacz się uśmiechnął.
Skoczek z trudem przełknął te słowa. Był w dobrej, wręcz doskonałej formie, która może już nigdy nie być tak wysoka. Nie przypadkowo był wymieniany w gronie faworytów do sięgnięcia po złotego orła. Wierzył w siebie jak nigdy dotąd. Wiedział, że taka okazja może się już nie powtórzyć, że to może być jego ostatni dobry sezon. To jest właśnie sport. Nigdy nie jest tak, że przez cały czas jesteś mistrzem. Są wzloty i upadki. Raz lepiej, raz gorzej. Ale kiedy forma jest mistrzowska, należy balansować na granicy ryzyka z niebezpieczeństwem. Trzeba iść na całość i zapisać się na kartach historii jako ktoś wybitny.
Kto nie ryzykuje, nie pije szampana.
Johann oblizał wargi. Jego głowa pulsowała bólem, który był nie do zatrzymania. Nagle jedno pytanie zalało jego wszelkie myśli.
- Kim ty tak właściwie jesteś?
Porywacz prychnął.
- Ej! Koteczku, to, że pozwalam ci zadawać pytania nie oznacza, że możesz pytać o tak dużo. Limit na dziś skończył – powiedział i wstał z krzesła.
- Kim jesteś? – powtórzył Forfang.
- Czy to aż takie ważne? – odpowiedział pytaniem na pytanie. Jego głos był znudzony. Ospały.
Johann przygryzł dolną wargę. Próbował wydusić z siebie jedno krótkie słowo: „tak”. Ale nie potrafił. Skinął powoli głową.
- No dobrze. Skoro chcesz wiedzieć z czyich rąk – zaczął, ale zamiast skończyć mówić, przesunął palcem wskazującym powoli po szyi. – Nazywaj mnie jak chcesz. Bob, Freddie, Andreas, John. Jak tylko ci się podoba. – Zrobił dwa kroki do przodu i nachylił się nad skoczkiem. – Zadowolony?
Johann pokręcił głową. Bał się tego zrobić. Bał się j e g o.
- Do celu każdym kosztem? – zapytał pogardliwie porywacz. – Chłopcze – klepnął skoczka w policzek; mocno – Nie wszystko musisz wiedzieć. – Odwrócił się na pięcie i ruszył do drzwi.
- Kim... jesteś? – wysyczał po chwili Johann ze łzami w oczach.
- Twoim koszmarem – szepnął porywacz, stając nagle w miejscu. Po chwili zawrócił i szybkim krokiem podszedł do skoczka uderzając go w twarz całą swoją siłą, równocześnie kopiąc go w żebra. – Nie... będziesz... sobie... pozwalał... na... zbyt... wiele – mówił między kolejnymi kopnięciami przez zaciśnięte zęby.
Johann jęczał cicho z bólu. Kiedy szarża kopnięć ustała, skulił się, zalewając opuchniętą twarz łzami. To nie były typowe łzy słabości. To były łzy skrajnego wyczerpania. Psychicznego. Być więzionym przez takiego potwora. Co z tego, że to tylko niespełna trzy godziny. Każda sekunda z nim jest jak dźgnięcie nożem prosto w brzuch, jak uderzenie pięścią w złamaną kość.
- Co za dużo, to nie zdrowo. Nie jestem od tego, aby odpowiadać na twoje pytania. Zapamiętaj tę lekcję raz na zawsze. – powiedział porywacz, dysząc na zwiniętym ciałem Forfanga. Otarł usta dłonią. – Nazywają mnie Załatwiacz – dodał, odchodząc.
Forfang spojrzał na oddalającą się sylwetkę Załatwiacza. Drzwi zamknęły się za nim z głośnym trzaskiem. Zaraz potem zapadła ciemność. Skoczek zamknął oczy. Nie był w stanie myśleć racjonalnie. Potrzebował chwili wytchnienia. Potrzebował snu, który odciągnie go od bólu.

*****

Tak, kurde. Będzie rozdział na sto procent w piątek... No z pewnością! Taka pewna siebie byłam, że do piątku zdążę... Jestem na siebi zła za to! Nigdy nie słucajcie moich zapewnień. Bo zazwyczaj to gówno prawda!!!
A tak poza tym... To już 9. rozdział! A z prologiem nawet 10! Mój taki mały jubileusz. Chociaż do końca opowiadania jeszcze dłuuuugi czas przede mną. Wspierajcie mnie i motywujcie jak cholera, bo do 6 stycznia 2017 chcę to skończyć. Muszę. Żeby to miało sens.
Jeśli chodzi o Zakopane: aaaave!!! Było cudownie! Jeszcze to podium Polaków... Żyć, nie umierać. Poza tym być na górze skoczni... ❤❤❤
Życzcie szczególnej weny, mobilizacji i... Pozdrawiam ;***

13 komentarzy:

  1. Wow, świetne, inne, trzymające w napięciu. Aż chce się więcej, więc dużo weny, bo było by szkoda żebyś niedokończyła tego opowiadania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O jejku! Dziękuję!
      Chciałam napisać coś innego niż wszystko inne, i wyszło ;)

      Usuń
  2. O jprdl! Nie no, ja nie przeklinam :P
    Jak pisałam tak będę pisać cudowne opowiadanie!
    A rozdział? Fakt, miał być prędzej! Ale wybaczam ;)
    Rozdział perełka! Cud świata! Bezsilny Kot i Murańka? A co ma powiedzieć Forfang?
    Jak zawsze czekam na nexta :D
    Weny życzę! Mobilizacji? Hmm w lutym mają być co najmniej dwa rozdziały, jak nie... stracisz czytelniczkę... ;)
    Pozdrawiam, Ola

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :3
      Weź mnie nie strasz, że Cię stracę (⊙_⊙)... Obiecuję, postaram się napisać ich nawet więcej (nareszcie zaczęłam planować co dalej!!! W porę...)
      I proszę, weź nie przesadzaj z tą perełką...
      Pozdrawiam ;***

      Usuń
    2. Ja Cię tylko mobilizuje! Coś za coś ;)
      Uspokajam Cię - nie stracisz mnie! To opowiadanie jest za dobre bym mogła tak z dnia na dzień odejść. Umarłabym chyba nie czytając tego ^_^
      Ale ja będę mówić, że to perełka! Taka rola czytelniczek!
      A rola piszącego to zadowalać je, więc to normalne, że dla Ciebie to nie perełka a dla nas tak ;)
      No i obiecałaś coś, więc teraz pozostaje mi tylko czekać :( a to jest zawsze najgorsze...

      Usuń
  3. Świetny :) Warto było czekać na taki rozdział <3 Biedny Johann, musi tak cierpieć :( Uraz u Maćka też zostanie :( a co u Michiego? Jak on się czuję? I kto będzie następny? Czekam na następny rozdział :)
    Dzięki i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ja dziękuję :3
      Skoro mówisz, że warto było czekać, to jednak nie jest taki zły ;)
      Myślę, że Michi pojawi się w następnym rozdziale :)
      Pozdrawiam ;***

      Usuń
  4. Załatwiacz jest wszędzie, cholera jasna, jak on to robi? jakim cudem zdobył numer Klemensa? ugh. biedny Maciek, ale nie tylko on, teraz cały skokowy świat się boi. a najbardziej cierpi Forfang. szkoda mi go, bo czytamy, że był murowanym kandydatem do zgarnięcia złotego orła, ehh, cóż, czasami lepiej się nie wyróżniać, że tak to nazwę.
    ps. ja wiem, że to nie są prevcowe rozterki, ale "Dupo, pozwolisz, że wezmę sobie Kotka na spacerek?"... nie mogę. Ty nawet nie myśl, aby kiedykolwiek zaprzestać pisania!
    <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ❤
      Cały skokowy świat się boi, Forfang cierpi... Ehhh. Co ja robię z tym blogiem? A miał być taki niewinny... Dobra, nie. Od początku miała być rzeź. (Jestem okrutna...)
      Trochę humoru tu też trzeba wcisnąć, bo nijak by było czytać takie zatrważające (?) młuto.
      Pisania tego bloga nie zaprzestanę, bo po prostu go kocham ❤, a "prevcowe rozterki" są moją drugą miłością (cóż za skromność... Kocham swoje wypociny...)
      Pozdrawiam ;***

      Usuń
  5. Dopiero co wróciłam od Prevcolota, zjarana jak Lanisek podczas konkursu w Sapporo, a tu takie coś...
    Boże, ty nam biednego Johanna przypadkiem nie pozbawiaj szans na osiągnięcie jeszcze wielu w sporcie! Załatwiacza to ja bym normalnie gołymi rękoma udusiła (co tam, że prędzej czy później podzieliłabym los Forfanga). Jeszcze miesza w to całe bagno biednego Klimka. I Maćka. Buu, nie lubię! (znaczy Załatwiacza nie lubię, tak dla sprostowania :P).
    Zastanawiam się co u Hayboecka (i od razu na myśl przychodzi mi Hay-Kraft xD). Będzie jakaś wzmianka o nim w następnym rozdziale? :)
    Pozdrawiam i weny życzę! :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prevcolot... Pinkne :')
      A tak poza tym, dziękuję ❤
      Zacznę od Michiego: zdradzę, że fragment z nim już jest gotowy, ale na rozdział trzeba będzie jeszcze poczekać do... piątku? Soboty?
      Dlaczego jesteś taka niedobra i Chciałabyś zamordować Załatwiacza?! Przecież to taki poczciwy i przyjazny człowiek jest... XD W końcu Forfang jeszcze nie zginął.
      Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam ;***

      Usuń