18:58, 28 grudnia 2016, Oberstdorf
Blade światło wpadało do pokoju przez uchylone drzwi, zalewając swoim światłem ciemny pokój. Jasnobrązowy parkiet wydawał się być przepastną czarną otchłanią, dryfującym mrokiem. Jedynym oświetleniem w całym pokoju było światło rzucane przez niewielką lampkę na obszernym biurku, które całe było zakryte stertami papierów. Dokumenty wydawały się piętrzyć pod sam sufit.
- I co ja mam na to poradzić? – zapytał mężczyzna stojący tyłem do biurka. Spoglądał na półki zapełnione książkami.
- To ty tu rządzisz. Możesz jeszcze wszystko zmienić – powiedział drugi mężczyzna, opierając się lewą dłonią o biurko. – Możesz pozwolić, aby to się dalej ciągnęło albo po prostu powiesz „koniec”. Koniec temu wszystkiemu. Życie zawodników jest chyba ważniejsze niż cały ten pieprzony Turniej i sponsorzy – mówił Kuttin, żywo gestykulując prawą ręką.
- Nie rozśmieszaj mnie – odparł Walter, obracając się twarzą w stronę trenera austriackiej kadry. – Mam tak po prostu odwołać jedną z najbardziej prestiżowych imprez tego sezonu, skazać FIS na pokrycie strat materialnych, związanych z odwoływaniem wszystkiego oraz pokazać, że boję się jakiegoś psychopaty? Że cały narciarski świat drży przez tego idiotę? – Głos Hofera ociekał kpiną, był pełen sarkazmu i drżał na pograniczu powagi i czystego śmiechu. – A to wszystko przez to, że twoi zawodnicy nie potrafią się upilnować i pozwalają wchodzić do pokoju byle komu?
Heinz zacisnął usta, hamując potok słów, których później by żałował.
- Czyli śmierć, a raczej zabójstwo nie jest odpowiednim argumentem do skończenia tej farsy? – zaśmiał się Austriak. – Czekasz na następne ofiary? Zapewniam cię, na pewno długo nie poczekasz.
- Czy dzisiaj wszyscy muszą mówić te wszystkie słowa? „Ofiary.” „Zabójstwo.” „Śmierć.” – Walter obrócił czarne krzesło bokiem i usiadł na nim ciężko. Po chwili przymknął powieki. – Ten Turniej kosztuje mnie naprawdę wiele. Mam dość wywiadów i zapewniania, że wszystko jest dobrze. Więc lepiej schowaj tych swoich zawodników daleko od mediów, policji i innych ciekawskich, bo nie potrzebuję więcej kłopotów i specjalnych konferencji prasowych.
Kuttin prychnął pogardliwie. Podniósł dłoń z biurka i założył ręce na piersi, starając się zachować powagę. Zaczął się cicho śmiać, czym wzbudził ciekawość Hofera, który otworzył oczy, aby na niego spojrzeć. Po krótkiej chwili jednak ponownie opuścił powieki, szepcząc nieznacznie:
- Możesz już odejść. I powtarzam: każ milczeć swoim pupilkom. – Powiedział to tak, jakby rozmowa, która odbyła się wcześniej w ogóle nie miała miejsca. Był pusty, pewny siebie i zupełnie nieprzejęty tym, co działo się wokół. – Żegnam – dodał po krótkiej chwili, machając ręką w stronę wyjścia.
- Dobrze, świetnie, genialnie! – powiedział Kuttin, odwracając się w stronę drzwi. – Jestem pewien, że tego jeszcze pożałujesz. Że nie odwołałeś Turnieju na czas.
Po chwili wyszedł z gabinetu dyrektora Pucharu Świata, zatrzaskując za sobą drzwi. Oparł się o ścianę, przygryzł dolną wargę, zamknął oczy i zacisnął dłonie w pięści. Zaczął głęboko oddychać, aby się opanować. Raz, dwa, trzy..., liczył powoli.
Po kilkunastu sekundach rozluźnił się. Otworzył oczy i żwawym krokiem, wypranym ze złości, ruszył w stronę drzwi naprzeciwko niego, prowadzących na korytarz. Idąc przez tak zwany hol, zwrócił uwagę na ponure barwy. Walter na pewno nie należał do przyjemnych ludzi, ale jeśli chodziło o kwestie zorganizowania zawodów, ustalenia ich terminów czy kontrolowania sytuacji na skoczni, był niezastąpiony. Heinz nie mógł zrozumieć toku myślenia Hofera. Bo niby jak można dalej narażać życie zawodników? To było jasne jak słońce, że na dzisiejszym dniu nieprzyjemne zdarzenie nie ustaną.
Trener austriackiej kadry skoczków nacisnął na klamkę i wyszedł z holu, zamykając za sobą po cichu drzwi. Jego dwaj podopieczni – Michael i Stefan – siedzieli na krzesłach ustawionych kilka metrów od drzwi. Oboje ze spuszczonymi głowami, z milczeniem zamarłym na ustach, ze splecionymi dłońmi i z trzaskiem wyłamywania kostek.
Słysząc kroki trenera, podnieśli głowy niemal w tym samym czasie. Widząc skonsternowaną minę na twarzy Kuttina, natychmiast wstali.
Pierwszy odezwał się Hayböck:
- I co? – spytał.
Heinz potrząsnął powoli głową, wyrywając się z zamyślenia.
- Najważniejsze są pieniądze – odparł sucho Austriak. Jego oczy płonęły gniewem. – Co za bezmyślna istota ceni bardziej pieniądze od ludzkiego zdrowia, bezpieczeństwa, a przede wszystkim życia?! – Opadł cicho na krzesło, kryjąc głowę między rękami. – Nie rozumiem tego – szepnął.
Hayböck i Kraft spojrzeli na siebie porozumiewawczo.
- Przecież... – zaczął Michi, sam nie do końca wiedząc, co powiedzieć. – Czyli, nic nie stoi na przeszkodzie, aby dalej skakać? – spytał po chwili ironicznie.
- Tak. – Jedno krótkie słowo. Niby takie proste do wypowiedzenia, a jednak będące ogromnym ciężarem. Słowo, wydające się być osądem i wyrokiem.
Cisza, która nastała była wręcz elektryzująca. Pełna napięcia, zawieszonych w powietrzu pytań, niewyraźnych odpowiedzi.
- Ale to może i dobrze – odezwał się w końcu Kraft. Spojrzenia pozostałej dwójki mężczyzn natychmiast skierowały się w jego stronę. – Bo w końcu nie możemy pokazać ani jemu ani całemu światu, że się boimy. Chowanie głowy w piasek nic nie da. W każdym razie nam. On zyska wtedy pewność siebie – powiedział cicho, zanim ktokolwiek zdążył się wcześniej odezwać. Zagryzł dolną wargę, błądząc wzrokiem po, wydawałoby się, nigdy nie kończących się ścianach. – Nie możemy mu dać tej przewagi – dodał po chwili niemal szeptem.
Kuttin przymknął na moment powieki. Kiedy je otworzył, jego oczy błyszczały się jak dwa diamenty. Uśmiechnął się blado, wstał i położył dłoń na ramieniu Stefana. Skinął lekko głową tylko po to, aby wydusić z siebie jakiekolwiek słowo.
- Masz rację – powiedział tylko. Przez chwilę spoglądał w oczy skoczka, po czym obrócił się powoli do tyłu i odszedł długim korytarzem, chwilę później znikając w jednym z jego rozwidleń za śnieżnobiałą ścianą.
- Widzisz? Masz rację, dupku – rzucił niespodziewanie Hayböck, padając na krzesło.
- Jak zwykle, zresztą. A ten dupek za co był? – zapytał Kraft, siadając obok Michaela.
- Nic, mój ty Platonie, Konfucjuszu czy inny Sokratesie – zaczął się śmiać Michi, kładąc stopę na kolanie. – Nie wiedziałem, że znam nowego filozofa, który podbije stary i nowy kontynent, odkryje sens życia człowieka i poświęci się Wielkiej Mądrości, nieodkrytej przez zwykłego śmiertelnika – powiedział podniosłym głosem, żywo przy tym gestykulując. Po kilku chwilach jednak nie wytrzymał i wybuchnął śmiechem. Nawet nie próbując go zahamować, objął jedną ręką siedzącego obok Stefana, a drugą czochrając mu włosy. – Twoim pseudonimem artystycznym będzie Kraftecjusz?
Kraft prychnął, odpychając od siebie przyjaciela.
- Mhm – mruknął. – Żartuj sobie, żartuj. Żebyś się nie zdziwił, że wydam kiedyś książkę o mojej filozofii życia.
- Phi! Też mi coś – odparł Hayböck, zaplatając palce na karku. – Spanie, sranie, skakanie, jedzenie, picie, powtórz!, spanie, sranie, skakanie, jedze...
- Dobra, dobra! Rozumiem! – syknął poirytowany Stefan. Wstał, kręcąc ramionami i ruszył w stronę swojego pokoju. A że dzielił go z Hayböckiem, ten poszedł za nim.
Po kilku sekundach zrównali krok i szli ramię w ramię.
– Hm? – mruknął Kraft, nawet nie patrząc na Michaela.
Hayböck zacisnął wargi, wyginając dłonie za plecami. Myśli tłoczyły się w jego głowie z niepohamowaną prędkością, bez umiaru, bez żadnych ograniczeń. Zupełnie jakby filtr, który oddzielał to, co w ogóle nie powinno zakrzątać jego głowy od wszystkiego innego się zawiesił, pozostawiając Michiego samego w labiryncie myśli. Świat wokół niego zaczynał tracić ostrość. Kontury mijanych po drodze sylwetek, przedmiotów i setek metrów ścian zlewały się ze sobą, tworząc chaotyczną plamę. Jego kroki były automatyczne – szedł tak, jakby został specjalnie zaprogramowany na przejście tej trasy. Sekundy stawały się minutami, a minuty kurczyły się w sekundy. Czas po prostu nie istniał. Każda myśl oplatająca jego umysł, która przedarła się przez tą grubą zaporę, była coraz gorsza. Coraz bardziej dołująca. Coraz bardziej pusta. Coraz bardziej bez sensu. Zupełnie jakby wpadła mu do głowy przypadkiem; jakby chwilowo szukała schronienia w czyimś umyśle. Cicha, bezbronna, ale paraliżująca. Wystarczyło, że na chwilę zaglądnęła mu prosto w serce, bądź duszę, a pozostawiała po sobie ślad – puste bicie serca, czarną pustkę po wyrwanej nadziei. Każda następna myśl była coraz bardziej czarna, tak jakby palona na stosie. Jednak, jakimś cudem, udało jej się uciec przed morderczymi płomieniami w ostatniej chwili. Skwiercząca istota wpełzała do wszystkich zakamarków umysłu, i pozostawiała po sobie osmolone ślady.
To koniec!, krzyczał mu umysł. To początek!, odpowiadała równie głośno i pewnie podświadomość. Koniec czego? Nie mógł siebie zrozumieć. A początek? Tego tym bardziej nie rozumiał.
Wyprostował plecy, starając się pokazać wszystkiemu wokół, wszystkim napotkanym na drodze życia, wszystkim ludziom przelatującym przez jego życiorys, aby powrócić po każdym następnym konkursie, że żaden ciężar nie spoczywa na nim; że nie uczepił się w głowie, wylegując się spokojnie na plecach Michiego. Nie miał pojęcia, co się z nim dzieje: w jednym momencie natchniony optymizmem, w innym zabłąkany we własnych myślach. To przez zmęczenie i stres, powtarzał sobie.
Mimo to wiedział, że zapewnienia, jakie kierował w swoim kierunku, są tylko głupią wymówką. To, co ujrzał dzisiaj kierując się po swoje narty, wpiło mu się ohydnymi, ciemnymi szponami w pamięć. Wypierał ten widok sprzed oczu za każdym razem, kiedy go nawiedzał. Ale doskonale wiedział, że czasu cofnąć się nie da. Że ktoś, kto razem z nim pokonywał mnóstwo problemów, potrafił rozmawiać o wszystkim, tak nagle zniknął. Na zawsze. Z niejasnych przyczyn. A co najgorsze, w ogóle nie zasłużył na śmierć. Nie on. Nie teraz.
Florian, odkąd zaczął pracę z austriacką kadrą narodową przed letnim Grand Prix, zawsze potrafił rozmawiać z każdym ze sztabu tak jakby należał do teamu już dobrych kilka lat. Przyjazny, wygadany człowiek. Zawsze wiedział, co ma powiedzieć, jak daleko brnąć w niektóre tematy. Czasami, wyczuwając napięcie rosnące w powietrzu, potrafił ni stąd, ni zowąd przerzucić tor rozmowy o jakimś feralnym skoku, który o mało co nie zakończył się na upadku albo o straceniu wszystkiego, co już było w garści, ale drugi lot wszystko zmienił, na miłą pogaduszkę o pogodzie. Ale potrafił też słuchać. Nigdy nie wchodził nikomu niepotrzebnie w zdanie. Nie było takiej sytuacji, kiedy nie wysłuchał do końca wszystkich żalów siedzących na sercu bez zbędnych pustych słów typu: „Nie bądź baba” albo „Nie przesadzaj”. On dobrze wiedział, że to, co zostało mu powierzane, było w pewnym sensie sekretem. Sekretem, który zawsze chował głęboko, zatrzymując go tylko tylko dla siebie i tego, kto wypowiedział mu te kilka trudnych do przełknięcia słów. Był przyjacielem dla każdego.
Na dodatek nakładało się na to ten obraz na telebimie, ciemność mu towarzysząca oraz porwanie jednego z zawodników. Jednego z faworytów do zwycięstwa w Turnieju. Michi nie mógł pozbyć się wrażenia, że to wtargnięcie mężczyzny, który chciał go zabić, nie było przypadkowe. Napastnik rzucający mu się do gardła nie przypadkiem wpadł do pokoju Hayböcka, nie przypadkiem wybrał jego okno. Ta myśl aż bolała. To był cios wyprowadzony prosto w psychikę.
Michael nie mógł pogodzić się z myślą, że wystarczy jeden człowiek, jeden głupi czyn, jeden przedmiot, aby ludzkie życie zniknęło. Jedno szczęknięcie automatu wyrzucającego kulę w powietrze, trach!, i już cię nie ma. Jedno zetknięcie zimnego metalu ze skórą i możesz wydać z siebie ostatnie tchnienie. Jeden zacisk dłoni na szyi, cichy chrzęst, i człowiek opada bezwładnie na ziemię. Koniec. Do zobaczenia w przyszłym życiu, w niebie, czy co tam się dzieje po śmierci.
- ...poza tym szkoda gościa. Taką piękną karierę miał, aż tu nagle koniec. – Głos Krafta przebił się przez barierę myśli Hayböcka.
- Co? – zapytał Michi, potrząsając odrobinę głową.
Byli już tylko kilka pokoi od drzwi prowadzących do ich siedziby. Zupełnie nie pamiętał trasy. W ogóle nie wiedział, że dalej idzie. Wydawało mu się, że stanął w miejscu, a czas urwał się, wpadając do dziury bez dna.
- Gregor. Mówił mi dziś, że po Turnieju kończy karierę. Nie potrafi już znieść presji, jaką nakładają na niego kibice, media i ogólnie cały Związek – powiedział Stefan, wykrzywiając twarz w grymasie. – Szkoda go. W końcu pamiętam jak w 2008 chciałem skakać tak jak on, później chciałem wygrywać wszystkie zawody, Mistrzostwa Świata, loty, Turniej Czterech Sko... – Nagle urwał. Zagryzł wargę stając w miejscu. Po krótkiej sekundzie znowu zrobił krok do przodu, zatracając się w monotonnym marszu. – Już go to nie cieszy. Nie ma motywacji, a raczej pewności siebie. Coś á la wypalenie.
Wypalenie, powtórzył w myślach Michi. To tak paskudnie brzmi. Najgorsza rzecz stojąca na drodze sportowca. Tego nie da się ominąć czy zamaskować, udając, że tego nie ma. To zawsze znajdzie okazję, aby wyjść z chwilowego ukrycia i zburzyć cały twój świat. I to tak, że nie dasz rady go zbudować na nowo. W każdym razie nie od razu.
- Szkoda – przytaknął Michael.
- Swoją drogą nie dziwię mu się. To frustrujące – mówił Stefan, otwierając kartą magnetyczną drzwi do ich pokoju – tak nagle zejść o kilka stopni niżej. Spaść z podium.
Drzwi otworzyły się z cichym szczękiem. Kraft już chciał wejść do środka, kiedy Michi złapał go za ramię, nerwowo przełykając ślinę. Przyjaciel spojrzał mu prosto w oczy, wyczytując z nich to, co Hayböck bał się powiedzieć na głos.
Dłoń Krafta utknęła na klamce.
- Myślisz, że...
- Tak – odparł szybko Michael.
Spojrzeli po sobie przez chwilę, po czym powoli popchnęli drzwi gotowi na wszystko. Stefan wziął głęboki oddech i zrobił niepewny krok do przodu. Do pokoju, gdzie ciemność wydawała się mieć ciało – ciężkie, wręcz przygniatające do ziemi. Jego ręka powędrowała w kierunku włącznika światła. Przesunął powoli dłonią po zimnej ścianie, po czym, gdy natrafił na nieduży kawałek plastiku, nacisnął włącznik.
Michi zacisnął wargi, wyginając nerwowo palce u rąk.
Pokój rozbłysnął białym światłem.
Wnętrze wydawało się być martwe: dwa łóżka okryte białą pościelą stały naprzeciwko siebie, przylegając do ścian. Firanki wisiały nieruchomo. Podłoga milczała. Biały dywan, przykrywający brązowy parkiet drzemał spokojnie, niczym niewzruszony. Powietrze, opływające sylwetki skoczków było ciepłe i delikatne, tak jakby uspokajało ich, że wszystko jest dobrze, nie ma się czego obawiać.
- Stefan? – szepnął Hayböck.
- Nic nie mów – rzucił cicho Kraft, podchodząc niepewnie do swojego łóżka.
Michael cały czas stał w progu, starając się przejrzeć ten pokój na wylot, starając się wychwycić ciche szeptanie ścian. Po chwili, trwającej wieczność, wszedł do środka zamykając za sobą drzwi.
Ciemność zakrywała swoim ciężkim cielskiem cały pokój. Mała lampka nocna przedzierała się przez nią z ogromnym trudem i wytrwałością. Firanka lekko powiewała od wiatru wdzierającego się do pokoju przez lekko uchylone okno. Zimne powietrze z zewnątrz zderzało się z ciepłym, panującym w całym pomieszczeniu, wywołując niewidoczną dla oka wojnę.
Skulona sylwetka siedziała na łóżku, opierając się o gołą ścianę. Ręce postaci spoczywały na głowie, podkurczone nogi niemalże stykały się z klatką piersiową.
Sceneria wyglądała jak wyciągnięta z pięknego obrazu, malowanego bardzo sprawną i delikatną ręką. Pędzel ledwo muskał płótno, nie pozwalając wygrywać ciemności, która i tak walczyła zawzięcie o panowanie nad całym obrazem.
Peter, oddychający powoli, wyprostował nogi i przerzucił je przez krawędź tak, że opadły ciężko na podłogę. Na kolanach położył dłonie i, wyprostowawszy się dumnie, zamknął oczy. Zagłębił się w swoje myśli. Bo jak tu nie odpychać myśli, kiedy te wdzierają się do twojego umysłu i przypominają to, co tak usilnie chciałeś zapomnieć? Odsunąć w niepamięć?
Widział tego człowieka. Był pewien, że to był właśnie on. Ten sam, który porwał Norwega. Nic nie mógł wtedy zrobić, bo skąd miał wiedzieć, że to zabójca, ale czuł się teraz w pewnym stopniu winny. To zżerało go od środka; czuł się tak paskudnie, jakby to on był mordercą.
Zacisnął mocno szczęki i spróbował opanować drżenie całego ciała.
Powolny wdech, lekki wydech.
Czasu nie da się cofnąć, można jedynie żałować, że czegoś się nie zrobiło, że nie zapobiegło się pewnych rzeczy przedwcześnie.
Prevc zacisnął dłonie w pięści i jedną z nich przyłożył do ust. Zaczął nerwowo gryźć się w kostki, po czym włożył głowę między kolana. Robiło mu się niedobrze. To było dla niego zbyt ciężkie.
Wyzuty z sił opadł na łóżko, które zaskrzypiało, oczekując na sen.
Stoch westchnął, kładąc plecak obok swojego łóżka. Przetarł twarz dłońmi, zamykając ciężkie powieki. Jego serce zdążyło powrócić do normalnego rytmu. Starał się nie myśleć o tym, co znalazł przed treningiem w szatni na swoich nartach. Tego nie było. To wydarzyło się tylko w jego głowie. Nic więcej.
Usiadł niespiesznie na skraju miękkiego materaca, chwytając się prawą ręką za kark. Delikatnymi ruchami palców zaczął rozmasowywać napięte mięśnie. Czuł, jakby pod skórą znajdował się kawałek blachy. Oddychał powoli, wypuszczając powietrze przez usta. Co jakiś czas oblizywał spierzchnięte wargi.
Po chwili otworzył oczy. Błądził wzrokiem po falach ciemności, na których gdzieniegdzie unosiły się przebłyski kolorowych światełek. Każde z nich walczyło o przetrwanie z trawiącym czarnym ogniem, jakim był mrok. Niewielkie drobinki kurzu płynęły w powietrzu, opadając rytmicznie na podłogę. Można było niemal usłyszeć, jak uderzały o płaską powierzchnię z westchnieniem ulgi.
Kamil przeczesał włosy palcami, ponownie zamykając oczy. Oparł łokcie na kolanach, po czym skrył twarz w dłoniach. Po kilku sekundach przełknął ślinę i wstał, niemalże podskakując.
Energicznym krokiem ruszył do łazienki, muskając palcami gładkie, białe ściany. Natrafiwszy na kwadratowy włącznik, nacisnął go. Przez uchylone drzwi prowadzące do łazienki zaczęło przesączać się jasne, białe światło. Złapał za klamkę, pociągając ją do siebie. Gdy drzwi stały przed nim otwarte na oścież, przyjrzał się pomieszczeniu wyłożonemu rzędami jasnoniebieskich płytek. Na podłodze leżał niewielki czarny dywanik, pogrążony w cichym śnie. Naprzeciwko drzwi okazała umywalka skrzyła się światłem odbijanym przez pozostałe na niej niewielkie wybrzuszenia kropelek wody. Biały sedes stał w towarzystwie niedużej czarnej szafki, na której półkach leżały zwinięte ręczniki. Przyklejona do ściany po prawej stronie pomieszczenia duża kabina prysznicowa ze szklanymi przesuwanymi drzwiami wyglądała jak zaklęta; jak wielki czarny posąg, osłonięty szklaną tarczą. Jednak największą uwagę przykuwało ogromne lustro. Było piękne. Odbijało rzeczywistość, nie zwracając uwagi na wszystko inne, co działo się z dala od jego skrzącej się tafli. Świat odbijany w środku był perfekcyjny. Liczyło się tylko tu i teraz. Nie było przedtem, nie istniało później. Wszystko zatrzymywało się w miejscu i istniało jedynie przez nieuchwytny ułamek sekundy.
Stoch przyglądał się swojemu odbiciu przez kilka sekund. Kiedy w końcu oprzytomniał, potrząsnął głową i, zamykając za sobą drzwi, podszedł do szafki, biorąc z niej duży zielony ręcznik. Przytknął nos do miękkiego materiału, po czym zawiesił go na haku obok kabiny prysznicowej.
Wziął głęboki wdech.
Rozwiązując sznurówki butów, przykucnął. Palce drżały mu nie wiadomo z jakiego powodu, dlatego zajęło mu to dłuższy czas. Kiedy jednak uporał się z nimi, zdjął buty, kładąc je kilka centymetrów przed swoimi stopami, po czym wyprostował się dumnie. Zacisnął szczęki, napinając prawie każdy mięsień twarzy. Nagle kopnął szare buty. Te z głośnym stukotem uderzyły o ścianę wyłożoną kafelkami. Kamil utkwił wzrok w miejscu, gdzie spadły.
Po chwili zamknął oczy.
Biorąc głębokie wdechy, powolnymi ruchami zaczął rozpinać zamek w swojej bluzie, która po paru sekundach opadła prawie bezszelestnie na ziemię. Zaraz potem złapał dłońmi za dół T-shirta i ściągnął go niespiesznie, rzucając na posadzkę.
Przygryzając dolną wargę, przytknął kciuki o szlufki spodni. Otworzył oczy – jego wzrok od razu padł na zimną taflę lustra. Przełknął ślinę i natychmiast rozpiął zamek spodni, pozwalając, aby te zsunęły się powoli na ziemię.
Wbrew pozorom jego głowa była pusta, wyzuta z jakichkolwiek myśli. Mogłoby się wydawać, że twarz miał wykutą w skale – zimną, pustą, niewzruszoną. Jedynie jego oczy mówiły co innego. Odkrywały kłamstwa zaznaczone na twarzy. Brązowe tęczówki skrzyły się, pokazując niepewność i strach działania. Stoch próbował nie myśleć o dzisiejszym dniu jako o czymś, co mogło zrobić szramę na pięknie tego sportu. To był zwykły dzień: trening, skoki, wywiady i do hotelu.
Po krótkiej chwili potarł dłońmi, po czym wszedł do kabiny prysznicowej, zamykając się za szklaną ścianką. Odkręcił kurek i kropelki, z początku zimnej, później cieplejszej, wody zaczęły uderzać o jego ciało, spływając w dół. Kamil wyprostował się, pozwalając, aby wszystko spłynęło z niego wraz z wodą; aby zginęło gdzieś w kanałach. Przeczesał włosy palcami i zamknął oczy, tonąc w spokoju.
Drzwi od łazienki cicho zaskrzypiały. Stoch wszedł do pokoju spokojnym krokiem. Nucąc jakąś wesołą melodię pod nosem, rzucił się na łóżko. Założył nogę na nogę, podłożył ręce pod głowę, po czym zamknął oczy, uśmiechając się ledwo zauważalnie.
Miękka pościel pod nim niemalże od razu wciągnęła go w objęcia Morfeusza. Obrócił się na prawy bok, trzymając dłoń przyciśniętą do policzka. Łóżko lekko zaskrzypiało.
Nagle Stoch poczuł, że coś kłuje go w bok, coś pod kołdrą. Otwarł rozespane powieki, po czym podniósł się na łokciu. Zwinął kołdrę w miejscu, gdzie poczuł nierówne zgrubienie i, ku jego zaskoczeniu, znalazł tam niewielką drewnianą szkatułkę ozdobioną wyrzeźbionymi niewielkimi zawijasami. Trzymając puzderko w dłoni, wstał i podszedł do okna, przez które przesączało się dzikie światło księżycowe.
Oparł się o ścianę i podniósł wieczko. Zdziwiło go, że szkatułka otwarła się bez żadnych problemów. Podniósł na moment wzrok, aby wyjrzeć za okno.
W Oberstdorfie w tym roku piękna zima. Drzewa prawie uginały się pod ciężarem śniegu. Gdzie się nie obejrzało biała masa spała cicho, wyścielając podłoże swoim niesamowitym blaskiem. Niebo było bezchmurne. Liczne gwiazdy tańczyły na granatowym płótnie, cały czas biegnąc za księżycem. Jego idealne półkole przyciągało uwagę każdego, hipnotyzując swoim zaczarowaną tajemnicą.
Stoch pogładził kciukiem po rzeźbieniach w drewnie, po czym spuścił wzrok na otwarte puzderko. W środku znajdował się biały materiał w czerwone i czarne kleksy, spirale i spontaniczne zawijasy. Pod spodem jednak było coś jeszcze – wskazywała na to wypukłość, wybrzuszająca materiał.
Kamil wyciągnął materiał ze szkatułki. Odwinął chustkę i zamarł.
Krzyk rozdarł powietrze. Materiał wraz z jego zawartością upadł głucho na podłogę, tocząc się kilka centymetrów po parkiecie.
Blady palec wskazujący, wydawało się, pełzał w kierunku Kamila. Siny paznokieć ginął w ciemności pokoju. Poszarpana skóra u podstawy palca tańczyła zwinnie w powietrzu.
Stoch spojrzał na niewielką białą chustkę, w którą zawinięty był palec, po czym schylił się, aby ją podnieść. Przyjrzał się uważnie czerwonym kleksom. Wtedy dotarło do niego, że to nie wyszyte zdobienia. To była krew. Jeszcze ciepła, jeszcze świeża. Natychmiast wypuścił z rąk materiał i stanął jak wryty. Przełknął ślinę i opadł bez sił na łóżko.
Strach potrafi najlepiej sparaliżować. I teraz się o tym dowiedział na własnej skórze.
*****
No... To mamy i kolejny rozdział. Na szczęście długi. Nareszcie udało mi się przez to przebrmąć, bo jak część z Austriakami poszła łatwo, tak później wena odeszła. Ale jest! (Znaczy się, rozdział jest...)
Więc część z Kamilem powstawała w akompaniamencie Rammsteina (gorąco polecam ;) Szczególnie "Du hast" i "Sonne") oraz Ravvel - " Wild Eyes". (Dobra! Koniec reklamów! Dałam się sprzedać... Ale to rzeczywiście jest świetne!)
Hmm... Co tam jeszcze chciałam dodać? A, już wiem! Zaczyna się robić coraz goręcej, a mnie już palce świerzbią, aby napisać część z B-hofen, bo mam na to taki plan, że aż Putin rozwali całą planetę!!!
A tak poza opowiadankiem, ale wciąż o skokach: ja sobie wypraszam próby wygryzienia Kamila! Ta kontrola w Oslo w piątek to był jakiś absurd! Tak łatwo Polaków się nie pozbędą!
Pozdrawiam ;*** , weny życzcie!
P.S. Nareszcie wymyśliłam imię serwismena! W końcu to nie jest już anonim! Jak wam się podoba to imię i w ogóle? :3
P.S. Nareszcie wymyśliłam imię serwismena! W końcu to nie jest już anonim! Jak wam się podoba to imię i w ogóle? :3
Cudo, cudo i jeszcze raz cudo <3 Bardzo dobrze mi się czytqło ten rozdział. Nawet nie wiesz jak kocham ten blog <3 Głupi Hofer, woli kaskę niż życie innych ludzi. Już myślałam,że Kamil się tam myju-myju a tu wyleci Zalatwiacz. Na szczęście Kamil cały i zdrowy :) Coś przeczuwam, że ten palec to Forfanga, co on tam biedny musi przeżywać. Niech Bóg ma go w opiece ( i ty też skoczkowa ;) ) Dzięki za ten cudowny rozdział i czekam z niecierpliwością na następny.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Dziękuję ❤ !
UsuńA widzisz! Nie ma to jak element zaskoczenia! Kamil się myju-myju, a Załatwiacz robił swoje (ale skąd wiadomo, że to na pewno był on :D ).
Dobrz., będę mieć Johanna w opiece. Myślę, że wepcham go w następny rozdział, bo w końcu... Trzeba ogarnąć tego palca :)
Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam ;***
Kochana, ja wiem że masz ferie, a ja już je skończyłam :/
OdpowiedzUsuńCieszę się z rozdziału. Przeczytałam go na telefonie!
Nie obraź się ale wrócę tu jeszcze w piątek i dam jakiś fajny komentarz.
Dziś nie powinno mnie tu być! Widziałam że nowy rozdział więc przeczytałam, ale szkola pochłania, Stepy Akermańskie same sie nie nauczą. Do zobaczenia!
Ola
A zaskoczę cię: Ja już tydzień po feriach!!! :(
UsuńP.S. Jezus Maria! Jakieś czary w internetach mi tu odprawiasz! Stepy Akermańskie? Ja nawet nie wiem/nie pamiętam co to jest...
Wróciłam :D bez ,,Stepów...'' ale przejdźmy do rzeczy.
UsuńRozdział hmmm przerażający. Czytałam go i.... i bałam się, że zaraz Załatwiacz wróci i kogoś zabije :P
Walter jest głupi. I tyle o nim.
Michael, ach Michael.... też bym się bała na jego miejscu.
Ale to wejście do pokoju. Stefan i Michael kontra Załatwiacz :D nie no, pewnie tam nikogo nie było :V
Peter, pominę go :P
Ale za to przystanę przy Kamilu. Gdy wchodził do łazienki bałam się. Gdy z niej wychodził bałam się. Gdy położył się na łóżku bałam się. Naprawdę :P
Ta szkatułka, ten palec. To Johanna? Oby tak! Kolejny zapowiada się baaaardzo interesująco. :D
Nie wiem dlaczego myślałam, że masz ferie :/
Fajnie wiedzieć, że nie tylko ja wróciłam do szarej rzeczywistosci. Kochana! Weny życzę! :* Czekam z niecierpliwością na kolejny. Dawaj już go!
Pozdrowienia! ;)
Ola
Przerażasz mnie... Oby to był Johanna?!
UsuńTak, Walter jest głupi. Nie wiem, czemu przyszło mi do głowy zrobić go takiego w tym opowiadaniu. Po prostu...
Bać się o Kamila cały czas - zawsze spoko :) albowiem tak miało być.
Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam ;***
P.S. Następny rozdział będzie nie szybko... Weny aktualnie brak *płaczę*
O Boże, dziewczyno, jak ty to robisz? Jak ty piszesz z takie rozdziały? To było piękne, chyba najlepszy rozdział, jaki tutaj przeczytałam <3
OdpowiedzUsuńMatko i Córko, tylko ty mi Kamila nie próbuj porywać! Chyba bym tego nie przeżyła :/ No a teraz tak serio, to zaczynam się bać tego Załatwiacza. On jest zdolny do wszystkiego. I przed niczym się nie ugnie. Nawet sam nomen omen Najwyższy, czyli Walter Hofer go nie powstrzyma. I jeszcze ten palec... Powiedz, że to nie Johanna...
Pozdrawiam i weny życzę! :))
Dziękuję ❤
UsuńNajlepszy rozdział ? No ja nie wiem...
Całkiem dobry pomysł z tym porwaniem Kamila :D Działoby się, więc kto wie, kto wie...? Nie potwierdzam, nie zaprzeczam.
Jeżeli chodzi o ten palec, to... To zależy, w którą wersję wolisz narazie wierzyć: 1)że to palec Johanna, 2)że to nie jego. Rozwiązanie tego "nurtującego" problemu chyba w następnym rozdziale ;)
Pozdrawiam :3
świetne czekam
OdpowiedzUsuńDziękuję ❤
Usuńo żesz cholera, jak mnie tu dawno nie było!
OdpowiedzUsuńtęskniłam za takimi długaśnymi rozdziałami, Twoją pisaniną i tą gęsią skórką, która towarzyszy mi zawsze podczas czytania tej historii (za tym ostatnim tęskniłam tylko troszkę!).
ten Hofer jest jakiś niepoważny, nie-po-wa-żny! pieniądze i ranga turnieju są dla niego ważniejsze niż życie skoczków?! bo zacznę mieć jakieś podejrzenia, że on ma w tym całym zamieszaniu jakiś swój udział! (hm, w sumie...)
czekaaaj, co tu robi Peter? przecież to nie to opowiadanie (chyba, że przeoczyłam jakąś wzmiankę o nim w poprzednich... moja pamięć [*]). mam nadzieję, że nie planujesz niczego szatańskiego w stosunku do Prevca, co? NASZEGO Prevca, przypominam Ci! :P
na miejscu Kamila chyba umarłabym na miejscu! no bo, cholera jasna, bierzesz sobie prysznic i jesteś zupełnie nie świadomy, że ktoś łazi ci po pokoju i zostawia TAKI "prezent". nie, ja już nic więcej nie piszę, bo... nie, za dużo.
ps. przepraszam za tak długie zbieranie się do skomentowania i przeczytania. wybacz xx
<3
Dziękuję ❤
UsuńPrawdę mówiąc mnie też tu dawno nie było i... i z następnym rozdziałem nadal słabo, niestety. (Ale już jest ⅓!!!)
Hofer musiał być dupkiem. W moim wykonaniu to poniekąd zemsta za cyrki i oczywiście uatrakcyjnianie opowiadania.
Jak możesz nie pamiętać Petera?! Powtórzę: PE-TE-RA!!! Skoro JEGO nie pamiętasz, to ja też uczczę minutą ciszy Twoją pamięć [*]...
Jeśli chodzi o Kamila: to dopiero początek piekła :D Ja mam szatański plan, który musi być! Bez tego będzie nudno :p
Pozdrawiam ;***